sobota, 23 lutego 2013

Rozdział 11.

Dziękuję za życzenia!
@maxsdream
***
15 kwietnia 2012 roku.

Ostatnie kilka dni bez wahania można zaliczyć do najdziwniejszych w moim życiu. Pomijając fakt, że mój najlepszy przyjaciel oczarował moją dziewczynę do tego stopnia, że ta nie widzi poza nim świata, to… to było dobrze. Oh, poprawka. Mój były najlepszy przyjaciel i moja była dziewczyna. Jak mogłem o tym zapomnieć?
Pomimo tego, że dwie najważniejsze osoby w moim życiu mają mnie głęboko w poważaniu, są też dobre strony. Alison porozmawiała ze swoją matką, która zgodziła się na oddanie mi Rose na czas pobytu Aly w szpitalu. Moja córeczka przebywała teraz ze mną dwadzieścia cztery godziny na dobę, co wprowadziło odrobinę radości do mojego życia i pozwalało mi zapomnieć o tym, że zakochani siedzą w szpitalu i praktycznie jedzą sobie z ust.
Jednak nie pozwalało zapomnieć, że za trzy dni zaczyna się trasa koncertowa i jeżeli czegoś nie wymyślę, to stracę nie tylko Rose, ale też jakiekolwiek nadzieje, które wciąż wiązałem z Alison.
                Z głośnym westchnieniem podniosłem się z kanapy i wolnym krokiem podszedłem do łóżeczka Rose, stojącego nieopodal. Dziewczynka bawiła się sfatygowanym misiem i gdy zauważyła, że się jej przyglądam, posłała mi szeroki uśmiech. Nie mogłem jej stracić. Nie teraz, kiedy zaczęła się do mnie przywiązywać i kiedy ja nie wyobrażałem sobie dalszego życia bez niej.
                Pochyliłem się nad łóżeczkiem i wziąłem ją na ręce, mocno do siebie przytulając. Jej jasne włoski łaskotały moją szyję, a owocowy zapach dziecięcego szamponu podrażnił mój węch.  Rose ufała mi, wtulając się we mnie i swoim zachowaniem pokazując, że daję jej bezpieczeństwo. Nie mogłem tego stracić.
-Pojedziesz ze mną w trasę, słonko- mruknąłem, całując ją w czółko, na co dziewczynka słodko zachichotała. Podniosłem ją do góry i na wyciągniętych rękach zrobiłem tak zwanego „samolocika”. Rose zapiszczała z radością, więc kontynuowałem zabawę. Posiadanie młodszych sióstr przydawało się w wychowywaniu własnego dziecka, a pomysłów na zabawy nigdy nie było za mało. Po kilku minutach Rose była czerwona ze śmiechu, a mi brakowało tchu od ciągłego kręcenia, łaskotania i podrzucania. Opadłem na kanapę, sadzając córkę na brzuchu i próbowałem unormować swój oddech. Dziewczynka patrzyła na mnie w skupieniu, zabawnie marszcząc czółko. Zacisnęła piąstkę na mojej koszulce i odezwała się:
-Tata.
Jedno słowo wystarczyło, żeby całkowicie zmienić mój świat.

***

-I wtedy on powiedział, że to nie jego!
Głośny śmiech rozniósł się po sali, gdy pewnym krokiem przekroczyłem jej próg.
-Cześć- wystarczyło jedno, głupie słowo powitania, żeby atmosfera diametralnie się zmieniła. Harry poderwał się ze swojego krzesełka, a uśmiech Alison zniknął. Do przewidzenia, przecież tak reaguje się na byłego przyjaciela i chłopaka, nie?
                Tak jak każdego poprzedniego dnia posadziłem Rose przy Alison i natychmiast odsunąłem się jak najbardziej się dało. Dziewczynka wtuliła się w ciało mamy, która odezwała się niepewnie:
-Hej Lou. Jak się masz?
-Świetnie, nigdy nie miałem się lepiej- prychnąłem, wywracając oczami. Mój wzrok przypadkowo skupił się na stojącym niedaleko drzwi Harrym, który uważnie mi się przyglądał. -Chcesz coś?
-Co? Nie- zaprzeczył swoim wkurzającym, ochrypłym tonem.
-To możesz już iść- warknąłem.
-Tak. Tak, sądzę, że to najlepsze wyjście w tej sytuacji- syknął i nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź podszedł do Alison, cmoknął ją w policzek i wyszedł z sali. Odprowadziłem go wzrokiem i gdy zniknął z mojego pola widzenia, ponownie przeniosłem spojrzenie na Aly i Rose. Brunetka była zarumieniona i patrzyła na mnie z… wyrzutem?
-Nie masz prawa go tak traktować- powiedziała ostro.
-Bronisz go?- nie wierzyłem własnym uszom.
-To mój przyjaciel i ma takie samo prawo jak ty, na spędzanie ze mną czasu, więc przestań być aroganckim dupkiem!
-Przyjaciel? Po kilku dniach już jest twoim przyjacielem? A może jest już kimś więcej?- zironizowałem, pomijając dalszą część jej wypowiedzi.
-Nic ci do tego. Jeżeli masz się tak zachowywać, to lepiej wyjdź.
                Poważny ton głosu Alison pokazywał mi, że dziewczyna nie żartowała. Zamknąłem oczy i oddychając głęboko, uspokoiłem się trochę.
-Przepraszam, poniosło mnie- odezwałem się po chwili, próbując przyjąć skruszony wygląd. Najwidoczniej mi się udało, bo Aly spojrzała na mnie łagodniej i lekko się uśmiechnęła.
-Nie rób tego więcej.
-Obiecuję. Jak się czujesz? Rozmawiałaś z lekarzem?
-Coraz lepiej. Lekarz powiedział, że jeżeli dzisiejsze badania wyjdą dobrze, to już jutro mnie wypiszą- powiedziała z ekscytacją.
-To świetnie! Ah, właśnie…- po jej słowach przypomniało mi się, po co przyszedłem do szpitala.
-Tak? Stało się coś?- Aly zabawnie zmarszczyła czoło, tak jak miała w zwyczaju, gdy się czymś martwiła.
-Wpadłem na pomysł, całkiem dobry jak na mnie, że może po wyjściu ze szpitala zamieszkałabyś ze mną? Ty i Rose, oczywiście.
-Co?- dziewczyna była bardzo zaskoczona moją propozycją.
-Nie chcę rozstawać się z Rose, a ciebie i tak nic tu nie trzyma, więc możesz zamieszkać ze mną w Londynie. Mam duży dom i mieszkam sam, więc z tym nie będzie problemu.
-To miłe Lou, ale… Co na to twoi fani?
-Powiem, że jesteś moją przyjaciółką- westchnąłem. Wiedziałem, że będzie sceptyczna, ale nie sądziłem, że aż tak.
-A Rose?
-Twoją córką.
-Nie przyznasz się, że jesteś jej ojcem?- zareagowała szybko.
-Jeżeli chcesz, mogę to zrobić nawet teraz, jednak sądzę, że lepiej poczekać.
-Yhh. To będzie dziwne, Lou- mruknęła, głaszcząc Rose po włoskach.
-Wiem, ale tu jest druga strona mojej propozycji. Za trzy dni wyjeżdżamy w trasę po USA. Pojedziecie z nami, zawsze chciałaś zwiedzić Amerykę.
-To chyba za dużo- pokręciła głową.
-Powiemy, że jesteś naszą stylistką. Nie przeżywaj Aly, będzie dobrze.
-A chłopaki? Nie mają nic przeciwko?
-Niall, Liam i Zayn nie, wręcz są podekscytowani. Harry’ego nie pytałem, ale… wydaje mi się, że będzie mu to odpowiadać- prychnąłem.
-Louis- syknęła ostrzegawczo Alison.
-No ale, pomijając to, wszystko jest gotowe. Musisz się tylko zgodzić i jutro wieczorem jesteśmy w Londynie- zignorowałem jej wtrącenie. Dziewczyna przez chwilę mierzyła mnie spojrzeniem, a ja twardo utrzymywałem swój wzrok na niej.
-Zgoda. Zamieszkam z tobą.
1:0 dla ciebie, Louis.

***

Głośne walenie w drzwi przerwało ciszę panującą w domu moich rodziców. Wszyscy oprócz mnie już spali, jakby nie patrzył, dochodziła północ. Podniosłem się z kanapy i szybko podszedłem do drzwi. Szybkie spojrzenie przez judasza wystarczyło, żeby na mojej twarzy pojawił się wredny uśmieszek.
-Styles, nie sądzisz, że to nieodpowiednia pora na odwiedziny?- spytałem radośnie, otwierając drzwi.
-Zgłupiałeś? Poprosiłeś ją, żeby z tobą zamieszkała?!- pominął moje pytanie, wchodząc do środka i popychając mnie na ścianę. Syknąłem cicho, gdy moje plecy zderzyły się z ostrym wieszakiem.
-Tak, powiem więcej, zgodziła się- wciąż utrzymywałem swój radosny ton, wiedząc jak bardzo go irytuje.
- Ona już cię nie kocha i nigdy do ciebie nie wróci! W co ty grasz, do cholery?- dźgnął mnie palcem w klatkę. Chwyciłem jego nadgarstek i warknąłem:
-W grę, której nigdy nie wygrasz. Stoisz na przegranej pozycji, Styles. A teraz wynoś się- praktycznie wypchnąłem go za drzwi, zatrzaskując mu je przed nosem. Odetchnąłem głęboko i wróciłem do przerwanej przez niego czynności, zwanej inaczej bezsensownym oglądaniem talent show w środku nocy. 

środa, 13 lutego 2013

Rozdział 10.

Tak jak obiecałam, z okazji swoich urodzin (Boże, mam już siedemnaście lat, starzeję się) wstawiam rozdział. Wybaczcie mi praktycznie same dialogi, ale odbijam to sobie długością (calutkie pięć stron, jestem z siebie dumna).
@maxsdream
***
10 kwietnia 2012 roku.

                Spokojny sen zdecydował się już opuścić mój umysł, który podświadomie wyczuwał czyjąś obecność w pokoju. Zamrugałam ciężkimi powiekami, jednak jedyne co zobaczyłam, to biały sufit. Westchnęłam ze zrezygnowaniem i nie widząc sensu w bezsensownym wpatrywaniu się przed siebie, ponownie opuściłam powieki.
-Alison? Aly?- łagodny, dziewczęcy głos nie pozwolił mi na kolejną dawkę snu. Zirytowana otworzyłam oczy i zobaczyłam nad sobą ładną blondynkę. –Aly!
-Erm.. hej?- wydusiłam, czując się odrobinę niekomfortowo.
-Hej hej! Nareszcie się obudziłaś! Jak się czujesz? Mocno cię wszystko boli?- blondynka była przesadnie rozgadana. Słyszałam ją dopiero chwilę, a już zaczynał mnie irytować jej świergot nad moim uchem.
-Przepraszam, ale kim ty jesteś?
-Oh!- wyraz twarzy nieznajomej dziewczyny  ukazywał zdezorientowanie.-Naprawdę nie pamiętasz?
-Niestety nie- odpowiedziałam, czując się całkowicie idiotycznie.
-Jestem Nicki. Znaczy, Nicole McLevis. Jestem twoją przyjaciółką- blondynka, a raczej Nicki, usiadła na krzesełku obok mojego łóżka i westchnęła głęboko.-Zupełnie nic nie pamiętasz?
-Nic a nic.
-Więc ja ci wszystko opowiem. Erm.. może będziesz zadawać pytania, a ja będę odpowiadać? Wtedy dowiesz się tego, co cię najbardziej interesuje, a reszta przyjdzie z czasem- zaproponowała łagodnie, nagle stając się zupełnie inna i cała moja irytacja w stosunku do jej osoby minęła.
-Tak, tak chyba będzie najlepiej. Więc… kim ja jestem? Znaczy… wiem, że jestem Alison, tak mnie przynajmniej nazywacie- zaczęłam, a dziewczyna spojrzała na mnie ze współczuciem.
-Nazywasz się Alison Walker, masz dwadzieścia lat i mieszkasz w Doncaster.
-Studiuję?
-Nie.
-Pracuję?
-Zostałaś zwolniona.
-Mieszkam sama czy z rodzicami?
-Sama.
-Mam chłopaka?
-Nie.
-Jesteś moją… dziewczyną?- spytałam zaniepokojona, widząc jej reakcję na poprzednie pytanie.
-Nie! Skąd ten pomysł? Obydwie jesteśmy hetero- zaśmiała się.
-Ymm okej. Skąd się znamy?
-Poznałyśmy się siedemnaście lat temu w przedszkolu i od tamtego czasu jesteśmy nierozłączne.
-Jak ja się tu znalazłam?- spytałam po chwili ciszy.
-Aly, to… trudne- Nicki próbowała wymigać się od odpowiedzi.
-Proszę, powiedz mi.
-Wpadłaś pod samochód.
-To się zdarza. Jestem taka… roztrzepana?- nie potrafiłam sprecyzować swoich myśli.
-Wpadłaś pod samochód ratując swoją córeczkę- wydusiła z siebie blondynka.
-Córeczkę? Mam dziecko? Jakim cudem?
-Rose ma rok i trzy miesiące, jest twoim oczkiem w głowie- powiedziała z czułością, a ja zmarszczyłam czoło w skupieniu.
-Nie pamiętam jej. Gdzie ona teraz jest?
-U twoich rodziców, nic jej się nie stało. Uratowałaś jej życie.
-A.. a jej tata?- spytałam i widziałam, jak wyraz twarzy Nicki się zmienia.
-Nie jesteście razem. Do niedawna nawet nie wiedział o istnieniu Rose.
-A teraz?
-Louis próbował was odzyskać, ale przez wypadek znowu się pokomplikowało- ah, czyli mój wybranek ma na imię Louis.
-Louis ma brązowe, kręcone włosy i zachrypnięty głos?- zaczęłam przypominać sobie fakty.
-Co? Nie! Louis jest brunetem, ale ma proste włosy i zdecydowanie nie ma zachrypniętego głosu- Nicki uśmiechnęła się szeroko.
-Więc kim był ten chłopak, który siedział tu jak się wcześniej obudziłam?- zapytałam, marząc o tym, żeby to nie był tylko mój sen. Chłopak wyglądał jak ideał, dosłownie.
-Jaki chłopak?- dziewczyna wyglądała na całkowicie niezorientowaną.
-No ten, który siedział przy mnie wcześniej. Mówiłam przecież, brunet z lokami i zachrypniętym głosem-powtórzyłam zirytowana.
-Może to jeden z kolegów Louisa- zamyśliła się.-Myślałam, że Lou będzie przy tobie w nocy, tak mi mówił.
-Nicki, mogłabym spotkać się z Louisem? I z Rose, proszę. Niech przyjdą razem- uśmiechnęłam się do niej prosząco.
-Al… Twoja mama nie pozwala Louisowi spotykać się z Rose.
-Co?- byłam zaskoczona. Czemu moja matka nie zgadzała się na spotkania Rose z Louisem?
-Jest do niego dosyć… negatywnie nastawiona.
-Poproś ją. Muszę zobaczyć ich razem, błagam.
-Zobaczę, co da się zrobić- uśmiechnęła się i zaczęła odpowiadać na moje kolejne bezsensowne pytania.

***

Byłem… zdenerwowany? To chyba odpowiednie określenie mojego stanu psychicznego w momencie, kiedy szedłem korytarzami szpitala do sali Aly. Wszystkie z bodźców, działających na moje ciało, przysparzały mi tylko więcej stresu. Chciałem coś rozwalić, kopnąć, zrzucić… Byłem wściekły i zestresowany na raz, a to nie jest dobre połączenie. Bynajmniej w moim wypadku, ale omińmy to.
Drobna dziewczynka poruszyła się w moich ramionach, przypominając mi, dlaczego tu jestem. Ciepło ciałka Rose pomagało mi się uspokoić, a jej oddech przyjemnie ogrzewał moją szyję. Wolną ręką zgarnąłem wchodzącą w oczy grzywkę i wziąłem głęboki wdech, niepewnie przekraczając próg szpitalnej sali. Leżąca na łóżku dziewczyna natychmiast utkwiła swoje spojrzenie w nas, a ja poczułem się… oceniany.
-Ym, hej- zacząłem, tym samym zwracając uwagę Rose. Dziewczynka obróciła się w moich ramionach i spojrzała na Alison.
-MAMA!- radosny pisk rozniósł się po sali, a ja musiałem użyć znacznie więcej siły, by utrzymać Rosie w swoich ramionach.
-Hej skarbie- Aly uśmiechnęła się do niej, jednak uśmiech ten nie sięgał oczu, wyrażających zagubienie i niepewność.-Cześć… Louis.
-Erm, jak się czujesz?- zacząłem, próbując przełamać napiętą atmosferę.
-Dobrze. Coraz lepiej. Mogę ją potrzymać?- spojrzała na naszą córeczkę, którą bez protestów jej podałem. Podtrzymywałem małą, wiedząc, że swoje waży, a Alison nie ma zbyt wielu sił. Dziewczyna z czułością patrzyła na dziecko, uśmiechając się delikatnie.
-Louis, Nicki mówiła mi jak między nami było, ale chcę się upewnić. Nie jesteśmy razem?- odezwała się po chwili Aly.
-Nie. Już nie- odparłem, odwracając wzrok.
-Czemu zerwaliśmy?
-Bo popełniłem największy błąd swojego życia. To teraz nie ważne- burknąłem mało przyjaźnie.
-To jest ważne Louis. Rose jest teraz z tobą?
-Nie, mieszka u twojej matki- wzdrygnąłem się delikatnie, co nie umknęło jej uwadze.
-Dlaczego u niej, a nie u ciebie?- zmarszczyła brwi.
-Jeszcze dwa tygodnie temu nie wiedziałem, że mam córkę. Twoja matka nie wierzy, że naprawdę ją kocham i nie pozwala mi się nią opiekować- odpowiedziałem powoli, a Aly pokiwała głową ze zrozumieniem.
-Czemu ci nie powiedziałam?
-Alison posłuchaj. Powiem ci całą prawdę, chociaż teraz, kiedy nic nie pamiętasz powinienem zmienić fakty tak, by polepszyć swoją sytuację… Zerwałem z tobą, kiedy chciałaś powiedzieć mi o ciąży, bo dostałem się do X Factora i postawiłem na swoją karierę, a ty… ty mi w niej przeszkadzałaś. Niecałe dwa tygodnie temu przyjechałem i dowiedziałem się od Nicki, że Rose jest moją córką i uświadomiłem sobie, że nigdy nie przestałem cię kochać, oraz że chcę założyć z tobą i Rose rodzinę. Ty mi nie uwierzyłaś i znowu wyjechałem, a potem był twój wypadek. Cała historia- wyrzuciłem z siebie i zerknąłem na twarz dziewczyny, która wyrażała zawód i ból.
-Zerwałeś ze mną dla sławy? Kim ty jesteś, do cholery?
-Piosenkarzem, członkiem One Direction. To nieważne, Aly.
-To bardzo ważne! Chciałam ci zaufać, ale po tym, co mi powiedziałeś… To nie przejdzie, Louis.
-Alison!- zawołałem żałośnie, łapiąc się ostatniej deski ratunku.- A co z Rose?
-Będzie tak jak przed wypadkiem. To zabawne, bo nie wiem, jak było przed wypadkiem, ale wiem, że było lepiej niż byłoby z tobą- powiedziała spokojnie, a ja poczułem, że rozrywa mi serce.
-To Harry był przy twoim łóżku, kiedy się obudziłaś-powiedziałem cicho, patrząc na swoje dłonie.
-Ten chłopak w lokach? Kim on dla mnie jest?- spytała, okazując znacznie większe zainteresowanie niż kiedy opowiadałem jej o nas. Bolało.
-Moim przyjacielem, ty widziałaś go pierwszy raz. Jest ze mną w zespole- odpowiedziałem, biorąc wiercącą się Rose z powrotem na ręce. Widziałem, że jej ciężar zaczyna sprawiać Alison ból. No i Rose mnie uspokajała.
-Mógłbyś…- zaczęła, jednak przerwała po chwili.
-Co mógłbym?- wiedziałem, o co chciała mnie prosić, a i tak spytałem. Pieprzony masochista.
-To głupie, ale mógłbyś poprosić Harry’ego, żeby się ze mną spotkał? Zależy mi na tym- poprosiła, przygryzając wargę.
                Moje serce pękło. To bolało, cholernie bolało. Po raz kolejny straciłem wszystko.
Wszystko.
-Jasne, nie ma problemu- wydusiłem z zaciśniętym gardłem.
Pieprzony, chory na umyśle masochista.

***

Głośno się zaśmiałem, jednak natychmiast spoważniałem, widząc, że Louis wcale nie żartuje.
-Alison „bardzo zależy” na spotkaniu ze mną? Żartujesz sobie?- podniosłem się z kanapy i stanąłem naprzeciwko chłopaka.
-Nie żartuję. Miłość od pierwszego wejrzenia, tak to nazywają? No, najwidoczniej to ją dopadło.
-Nie gadaj głupot Lou. Pewnie po prostu chce… pogadać?- odpowiedziałem bez przekonania.
-O CZYM? ONA CIĘ NAWET NIE ZNA!- wydarł się tak, że obawiałem się o swoje bębenki w uszach.
-Zauważ, że ona nie zna nikogo. A ja byłem pierwszą osobą, którą zobaczyła po przebudzeniu- syknąłem.
-Zrobiłeś to specjalnie tak? Specjalnie zostałeś wtedy u niej i wysłałeś mnie do domu, żeby być tam gdy się obudzi? Zrobiłeś to specjalnie!- dźgnął mnie palcem w klatę.
-Zgłupiałeś? Skąd miałem wiedzieć, że się wtedy obudzi?- prychnąłem.
-Zabierasz mi wszystko, Styles. Najpierw solówki, potem fanki, a na końcu Alison. Co mi jeszcze zabierzesz? Rose?!- warknął, patrząc na mnie z wściekłością. Nie poznawałem go, to nie był mój przyjaciel.
-Nie wiesz, co mówisz Louis. Uspokój się i potem pogadamy- powiedziałem, siląc się na spokojny ton.
-Nie będziemy gadać. Leć do Alison, przecież tak bardzo cię potrzebuje- syknął i wyszedł, trzaskając drzwiami.
                No to masz przejebane, Styles.

sobota, 9 lutego 2013

Rozdział 9.

Opinie o rozdziale mile widziane. :)
@maxsdream
***
9 kwietnia 2012 roku.

Nienawidziłem czekać. Bezczynne siedzenie przyprawiało mnie o irytację, jednak tym razem nie było wyjścia. Czekałem, bo chciałem. Chciałem spotkać się ze swoją córeczką, co prawda po kryjomu, ale potrzebowałem tego. Wyciągnąłem telefon z kieszeni i próbowałem zabić czas, grając w bezsensowną gierkę. Na szczęście nie musiałem tego robić przesadnie długo, bo już po kilku minutach usłyszałem głos Nicki.
-Rose, zobacz kto siedzi na ławce! Pamiętasz Lou?- dziewczyna świergotała do mojej córki, która z zaciekawieniem mi się przyglądała.
-Lou!- radosny okrzyk dziewczynki pokazywał, że mimo naszego krótkiego spotkania wiedziała, kim jestem.
-Hej słonko- szybko podszedłem do nich i wziąłem na ręce swoją córkę, mocno ją przytulając. –Mary nie robiła problemów?- zwróciłem się do Nicki, która przyglądała się nam z uśmiechem.
-Nie, od razu się zgodziła. Też już jest tym wszystkim zmęczona…
-Każdy jest- przerwałem jej, unosząc Rosie do góry i robiąc tak zwanego „samolocika”. Dziewczynka zapiszczała z uciechy.
-Byłeś dzisiaj w szpitalu?
-Rano. Nic się nie zmieniło- mruknąłem, nagle tracąc humor.
-Będzie dobrze, zobaczysz-podeszła do nas bliżej i położyła rękę na moim ramieniu.
-To już trzy dni! Lekarze mówili, że powinna zacząć się wybudzać, więc czemu tego nie robi?- jęknąłem w bezsilności, chowając twarz we włosach córki.
-Każdy organizm jest inny, może jej potrzebuje więcej czasu- Nicole próbowała mnie bezskutecznie uspokoić.
-Boję się.
-Czego, Lou?- spytała po chwili dziewczyna.
-Że jak się obudzi… że jak się obudzi, to nie będzie nas pamiętała. Mnie, ciebie, Rose… Że po prostu… nie będzie sobą- wyrzuciłem, czując, że moje oczy zaczynają piec.
-Będzie pamiętała! A jeżeli nie, to szybko sobie przypomni. Nie martw się- Nicki uśmiechnęła się pokrzepiająco. Poczułem, że Rose zaczyna wiercić się w moich ramionach, więc postawiłem ją na ziemi i powoli rozpoczęliśmy nasz spacer po parku.

***

                Westchnąłem ciężko, widząc swojego przyjaciela w tej samej pozycji, co kilka godzin temu. Podszedłem do niego i położyłem rękę na jego ramieniu.
-Lou, daruj. Idź się wyśpij, wrócisz tu rano- mruknąłem, próbując zwrócić jego uwagę na siebie.
-Lekarze przestali podawać jej środki nasenne, może obudzić się w każdej chwili. Muszę tu wtedy być- odpowiedział cicho, wciąż skupiając swój wzrok na twarzy dziewczyny. Widziałem, jak mocno ściskał jej dłoń, jak przebiegał po niej palcami, delikatnie gładząc. Jakby się bał, że ktoś mu ją zabierze.
-Louisie Tomlinson, nakazuję ci w tej chwili opuścić tą piękną dziewczynę, udać się do domu i pójść spać.  Zostanę z nią i gdy tylko zacznie się budzić to do ciebie zadzwonię, dobrze?- złapałem go za ramiona i zmusiłem do spojrzenia w moją stronę.
-Dobra. Ale masz zadzwonić, słyszysz?- poddał się z westchnieniem. Widziałem, że był wykończony i tylko dlatego się nie stawiał.
-Oczywiście, że zadzwonię. Godnie będę strzegł jej boku-powiedziałem poważnie, na co chłopak cicho się zaśmiał.
-Dzięki, że nadal tu jesteś, Haz. Mogłeś wrócić z chłopakami.
-Oni też by zostali, ale musieli wracać, przecież wiesz. A mnie w Londynie nikt nie potrzebuje, więc co mi szkodzi posiedzieć tu?- spytałem retorycznie i pociągnąłem chłopaka za rękę, zmuszając go do wstania. –Wypad teraz, ja posiedzę przy twojej królewnie.
-Idę już, idę. Do zobaczenia rano- mruknął i lekko się uśmiechając, opuścił salę.
                Z westchnieniem zająłem miejsce obok łóżka dziewczyny. Czekała mnie długa noc, więc mogłem się rozejrzeć. Mój wzrok automatycznie skupił się na twarzy Alison. Była… była ładna. Miała dosyć niespotykaną urodę jak na Anglię, co w pewien sposób czyniło ją wyjątkową. W zasadzie wiem, czemu Louis się w niej zakochał. Miała długie włosy, ciemną karnację i ładną twarz. Właśnie jej twarz była najbardziej niesamowita. Nie widziałem jeszcze osoby z taką twarzą. Była… śliczna. Nawet to określenie nie ukazywało, jak bardzo ładna była dziewczyna. To prawda, była teraz nieprzytomna i nigdy nie  widziałem jej z otwartymi oczami, ale to jak wyglądała śpiąc, tak delikatnie i słodko, było… niesamowite.
                Uspokój się Hazza, to dziewczyna Louisa! Ostro skarciłem się w myślach i próbowałem zmienić położenie swojego wzroku, skutecznie przenosząc go na luźno leżącą dłoń Aly.
                Boże Święty i wszyscy Święci. Jaki człowiek na Ziemi ma takie dłonie?!
                Delikatna dłoń z długimi, szczupłymi palcami i wypielęgnowanymi paznokciami. Nie kontrolując swoich ruchów wziąłem ją do swojej nieproporcjonalnie wielkiej ręki i uśmiechnąłem się z zadowoleniem. Tak jak sądziłem, miała chłodną dłoń, praktycznie zimną, co na mnie… działało.
                Ugh, Harry! Jęknąłem cicho i nie puszczając jej ręki ponownie skupiłem się na twarzy Alison. Muskałem spojrzeniem jej oczy, nos, policzki. Usta. Pełne, różowe wargi aż prosiły się o pocałunki, tak zakazane w tej sytuacji. Jak Lou mógł rzucić taką dziewczynę?! Pokręciłem energicznie głową, mierzwiąc swoje loki. Przypadkowo moje spojrzenie powędrowało na szyję Aly i jej obojczyki.
                Cholera jasna, umarłem.
                Obojczyki. Zajebiście wystające obojczyki. Mój największy fetysz z możliwych.
                Jęknąłem przeciągle, nie mogąc oderwać wzroku od dwóch wystających kości pod szyją dziewczyny. Nic nigdy nie podniecało mnie tak bardzo jak pieprzone obojczyki!
                Poczułem wzrastające ciśnienie w dolnych obszarach swojego ciała. Oh Hazza, błagam! Nie zachowuj się jak napalony szczeniak. To tylko zwykła dziewczyna, uspokój się.
                Z zajebistymi obojczykami.
                Poderwałem się ze swojego siedzenia i zacząłem chodzić po pokoju w tą i z powrotem, próbując się uspokoić. Jak mogę zachowywać się tak idiotycznie? To laska mojego przyjaciela, nie mam prawa…
                Odruchów bezwarunkowych się nie kontroluje- mruknął natrętny głosik w mojej głowie. Warknąłem głośno i prawie przegapiłem cichy jęk dochodzący od strony łóżka.
                Budziła się.

***

Czemu mnie tak wszystko bolało? Czemu czułam się, jakby przejechał po mnie walec i przygniatał mnie przez tydzień? Czemu tak bardzo chciało mi się pić?
Nerwowo zamrugałam oczami, jednak widząc oślepiające światło z powrotem je zamknęłam. Próbowałam zmienić pozycję, jednak to spowodowało tylko jeszcze większy ból. Jęknęłam cicho.
-Alison? Aly, słyszysz mnie?- ktoś o zachrypniętym, głębokim głosie kogoś wołał. Mnie? To ja byłam Alison?
Ponowiłam próbę otwarcia oczu, tym razem mrużąc je najbardziej jak się dało, żeby wkurzające światło jak najmniej raziło. Wszystko było rozmazane. Jedyne co zarejestrowałam to dużo białego dookoła i ktoś stojący nade mną.
Ah, on się do mnie zwracał. No już, pokiwaj głową albo się odezwij, już!
 -Gdzie- usłyszałam swój głos i się przeraziłam nie na żarty. Czemu brzmię jak piła mechaniczna? Spróbowałam odchrząknąć i ponowiłam próbę.-Gdzie jestem? – dużo lepiej.
-W szpitalu, miałaś wypadek. Zawołam lekarza, nie zasypiaj!- zachrypnięty głos brzmiał nieco… błagalnie? Czemu nie mogłam zasnąć?
-Panno Walker, otwieramy oczy- z zamyślenia wyrwał mnie kolejny głos, bardziej głęboki i już nie zachrypnięty. To do mnie się zwracał? Otworzyłam oczy i zobaczyłam przed sobą rażące światełko. Natychmiast zacisnęłam powieki. –Świetnie. Reaguje na światło, obudziła się. Prawdopodobnie zaraz znowu zaśnie, jednak chciałbym się jeszcze dowiedzieć jednego-głos coraz bardziej się oddalał, a ja czułam, że odpływam. Nie ma tak łatwo, już po chwili poczułam szarpnięcie za rękę.
-Alison, pamiętasz co się stało?- głos, który podświadomie nazwałam lekarzem, kazał mi wrócić na ziemię. Pokręciłam przecząco głową i przez przypadek napotkałam spojrzeniem butelkę z wodą. Stojący przy łóżku brunet z lokami zauważył to i szybko przysunął mi ją do ust. Przełknęłam kilka łyków i z wdzięcznością się do niego uśmiechnęłam.
-Wiesz kim jesteś? Gdzie jesteś? Który dzisiaj jest?- lekarz wyrzucał z siebie pytania, a ja nie mogłam oderwać wzroku od bruneta od wody. Nastała cisza i uświadomiłam sobie, że czekają na odpowiedź.
-Chyba… Alison?- wychrypiałam niepewnie.
-Chyba?- zachrypnięty brunet spojrzał na mnie z niezrozumieniem.
-Tak na mnie mówicie- potwierdziłam.
-Czy kiedy się obudziłaś, wiedziałaś jak masz na imię?- lekarz brzmiał na zaniepokojonego.
-Nie, ale on mi powiedział- wskazałam głową na bruneta.
-Znasz go?
-Nie- odparłam z przekonaniem.
-Alison, masz chłopaka, męża, dziecko? Pamiętasz swoją rodzinę?- mężczyźni wyglądali na naprawdę zaniepokojonych.
-Nie wiem. Nie pamiętam. Nie wiem, kim jestem- słyszałam w swoim głosie panikę.
-Cii. Coś musisz pamiętać. Wiesz skąd pochodzisz?- banalne pytanie, wiedziałam o tym. Czemu nie znałam na nie odpowiedzi?!
Poczułam, że zaczyna ogarniać mnie panika. Coraz płytsze oddechy wydobywały się z moich płuc i ponownie czułam ten przytłaczający ból.
-Spokojnie Alison, wszystko sobie przypomnisz. Spokojnie- lekarz podszedł bliżej i zaczął coś robić przy kroplówce. Kształty znowu zaczęły się rozmazywać i po chwili nie widziałam już nic.  

wtorek, 5 lutego 2013

Rozdział 8.

Dziękuję za cudowne komentarze, jesteście wielkie!  
@maxsdream
***
8 kwietnia 2012 roku.

                Stopą nerwowo wybijałem nieznany mi rytm. Rażące ściany, pośpiech lekarzy i pielęgniarek, chodzących w tą i z powrotem z minami pokerzysty, zero informacji, cisza zakłócana tupotem stóp w butach z twardą podeszwą, natrętne miganie świetlówki nad moją głową i w końcu głupi napis „OIOM” na ścianie. To wszystko mnie po prostu drażniło i wzbudzało negatywne emocje. Chciałem wstać, wyjść z tego przeklętego miejsca, miejsca gdzie ludzie umierali, wyjść i uwolnić się od bólu, który przenikał mnie do ostatniej komórki.
                Jednak to nie było takie proste. Nie mogłem wyjść i się uwolnić, musiałem siedzieć na niewygodnym, plastikowym krzesełku i czekać na jakąkolwiek informację. Za tymi cholernymi drzwiami leżała jedna z najważniejszych osób w moim życiu i po prostu musiałem tu być.
                Lekkie szturchnięcie w ramię wyrwało mnie z zamyślenia. Spojrzałem na siedzącą obok mnie osobę i lekko się uśmiechnąłem. Zielone oczy patrzyły na mnie ze współczuciem i troską, ukazując całkowite wsparcie. Delikatny uśmiech posłany w moją stronę i objęcie mnie ramieniem wystarczyło, bym poczuł się dużo lepiej.
-Nadal tu jesteś- mruknąłem w kręcone włosy przyjaciela.
-Jestem i nigdzie się nie ruszam. No i mam pyszną gorącą czekoladę- odsunął mnie od siebie i wręczył mi plastikowy kubek z napojem. Z wdzięcznością go przyjąłem, natychmiast upijając łyk.
-Chłopaki już dawno poszli- kontynuowałem.
-Bo byli zmęczeni. Czy to ważne? Ja jestem, ale też twierdzę, że powinniśmy pojechać do hotelu się przespać. Siedzieliśmy tu całą noc, już południe, a nic się nie zmieniło. Jak na kilka godzin ją zostawisz, to nic się nie stanie- spojrzał na mnie błagalnie. Widziałem jego zmęczenie, które zresztą sam czułem, dlatego bez większego protestu skierowałem się do wyjścia ze szpitala.

***
Nieobecnym wzrokiem patrzyłam przez taflę szkła, oddzielającą mnie od mojej przyjaciółki. Leżała tam, blada i potłuczona, z kilkoma siniakami na twarzy i głową  okręconą bandażem, podłączona do kilku maszyn. Leżała tak bezbronna i niewinna. Leżała, chociaż w żaden sposób nie zasłużyła na to, by być teraz ledwo żywa. Uratowała życie swojej córki, nie powinno jej tu być!
Poczułam, że moje ciało po raz kolejny się napina, a dłonie mocniej zaciskają na metalowej rurce, przyczepionej do szyby. Nie miałam już na to siły, byłam wykończona, a mój umysł nie potrafił sobie poradzić z tą sytuacją.
Może to była moja wina? Gdybym wtedy nie zagadywała Alison, skupiłaby swoją uwagę na Rose i mała nie weszłaby sama na ulicę? Może wtedy nie doszłoby do tragedii?
To definitywnie moja wina.
-Nicki?- zachrypnięty, ale melodyjny głos sprowadził mnie na ziemię. Spojrzałam na załamanego chłopaka i automatycznie go przytuliłam.
-Louis, będzie dobrze, zobaczysz. Aly wyzdrowieje i znowu wszystko będzie jak dawniej- uścisk szatyna był mocny, jakby potrzebował zapewnienia, że ktoś razem z nim jest i zawsze będzie.
-A jeżeli nie? Jeżeli nie będzie nic pamiętać? Jeżeli nie będzie pamiętać ciebie, mnie, Rose? Co wtedy?- rozpacz w głosie Louisa była tak słyszalna, że sama jeszcze bardziej się załamałam.
-Będzie pamiętać, będzie! Wybij sobie z głowy ten durny pomysł, że może być inaczej!- podniosłam głos, łapiąc go za ramiona. Chłopak pokręcił tylko głową z rezygnacją i wyrwał się z mojego uścisku, siadając na pobliskim krzesełku. Łokcie oparł na kolanach i schował twarz w dłoniach, a po drganiu jego ciała widać było, że płacze.
-Lou..Louis, posłuchaj. Alison jest silna, zawsze była. Jakiś głupi wypadek jej nie zagnie, przecież wiesz.
-Nicki, spójrz na nią. Jej życie podtrzymywane jest przez aparaturę, nawet sama nie oddycha!- podniósł głowę, ukazując czerwone oczy.
-Ale będzie oddychać. To normalne, minął dopiero jeden dzień, do cholery! Wkrótce się obudzi i wszystko będzie dobrze, zobaczysz!- kucnęłam przed nim i zmusiłam go do spojrzenia w moje oczy.-Ty nadal ją kochasz.
-Pytasz, czy stwierdzasz?- prychnął, ocierając oczy.
-Stwierdzam- powiedziałam niepewnie.
-Kocham, jasne, że kocham. To jest… inne uczucie niż dwa lata temu. Wtedy byłem szczeniakiem, nie wiedziałem co to miłość. Teraz… teraz nie wyobrażam sobie życia bez niej, ale świetnie zdaję sobie sprawę, że do mnie nie wróci.
                Ciało Louisa wciąż drżało, więc przysunęłam się bliżej i ponownie mocno go objęłam.
-Nicki, co z Rose? Nie widziałem jej jeszcze, gdzie ona jest?- spytał zaniepokojony, na co uśmiechnęłam się uspokajająco.
-Jest u rodziców Alison, nic się jej nie stało.
-Chcę się z nią zobaczyć- powiedział pewnie, znowu się odsuwając.
-Jasne. Teraz?
-Tak… tak, teraz- pokiwał nerwowo głową, wstając z krzesełka.

***
Niepewnie przekroczyłem próg domu rodziców Alison, nie do końca będąc przekonanym, jak zareagują na moją obecność. Nieco uspokajała mnie wiedza, że Nicki jest po mojej stronie, ale i tak się stresowałem.
-Pani Walker?- głos Nicki rozniósł się po sporym domu.
-Nicki? Stało się… Louis- początkowy niepokój w głosie matki Aly, natychmiast został zastąpiony twardym, pewnym tonem.-Co ty tu robisz?
-Dzień dobry. Ja… ja przyjechałem zobaczyć się z Rose- zacząłem powoli, nie wiedząc, co powiedzieć.
-Z Rose?- kobieta spojrzała na mnie wrogo. –Po co chcesz się zobaczyć z Rose?
-Wiem, że to moja córka. Teraz, kiedy Alison jest w szpitalu sądzę, że… będzie lepiej, jeżeli Rose zostanie ze mną- próbowałem przybrać pewny ton głosu.
-Słucham?!
-Jestem jej ojcem, będzie jej lepiej z tatą niż z babcią, bez urazy.
-Co ty sobie wyobrażasz?! Wracasz po dwóch latach i myślisz, że wszystko będzie tak jak dawniej?! Myślisz, że zapomniałam, co zrobiłeś mojej córce? Jak zostawiłeś ją w ciąży, całkowicie samą, bo wybrałeś swój durny zespół? Może Alison ci wybaczyła i zapomniała, ale ja pamiętam, przez co ona przechodziła! Pamiętam, jak ludzie wytykali ją palcami, bo była w ciąży i nie miała nawet chłopaka. Pamiętam, jak płakała nocami, bo ty robiłeś karierę i byłeś szczęśliwy, a ona z brzuchem nie miała żadnych szans na przyszłość, którą mogła mieć, gdybyś nie pojawił się w jej życiu. Ja to pamiętam i nigdy nie pozwolę, żebyś znów pojawił się w życiu mojej córki i wnuczki, jak gdyby nigdy nic, a potem zostawił je jak śmieci!
-Ja nie wiedziałem, że Alison jest w ciąży!- słowa kobiety mocno mnie zabolały, chociaż wiedziałem, że mówi całkowitą prawdę.
-Gówno mnie to obchodzi! Trzeba było się zainteresować, co u twojej byłej dziewczyny! Ale nie, ty wolałeś jeździć po świecie jako wielka gwiazda i zaliczać jakieś małolaty, co? Oh błagam, nie ukrywaj, każda gwiazda tak robi. Możesz mieć każdą, to korzystasz, jesteś tylko facetem.
-Proszę pani, Louis…- Nicki przerwała jej, próbując choć trochę mnie obronić.
-Nicki, nie wtrącaj się. Louis nigdy nie dostanie Rose i Alison, już ja tego dopilnuję. Teraz możesz wyjść, w zasadzie to musisz. Wynoś się, Tomlinson.
-To jest moja córka, nie masz prawa…
-Teraz jestem dla ciebie panią, nie jesteś dla mnie już nikim ważnym- warknęła, patrząc na mnie z jawną nienawiścią.
-Mam prawo spotykać się ze swoją córką- syknąłem, tracąc cierpliwość.
-Twoją córką? Ona jest twoją córką tylko z biologicznego punktu widzenia. Nazywa się Rose Walker, nie Tomlinson, w dokumentach ma wpisane „ojciec nieznany”, więc jak śmiesz mówić, że to twoja córka?!
-Nie zostawię tak tego.
-Świetnie. Powiedziałeś już wszystko, co chciałeś? Teraz się wynoś i nie wracaj tu więcej. Ah, lepiej, żebym w szpitalu też cię nie spotkała, bo nie ręczę za siebie- ostry ton kobiety i szeroko otwarte drzwi wejściowe jasno zasugerowały mi, co powinienem zrobić.
-Jeszcze się spotkamy. Żegnam- odpowiedziałem i wyszedłem, trzaskając drzwiami.
                Nie zdążyłem dojść do samochodu, kiedy usłyszałem swoje imię. Odwróciłem się w stronę biegnącej do mnie Nicki i spojrzałem na nią z wściekłością.
-Co chcesz?
-Ej, nie tak ostro, chciałam ci pomóc.
-Gówno wyszło, jak widzisz- warknąłem, otwierając samochód i do niego wsiadając. Dziewczyna nie czekając na moje pozwolenie, wsiadła do środka.
-Nie koniecznie. Wiesz jaka jest matka Alison, zawsze przesadza. Jak Aly się obudzi będzie do tego inaczej nastawiona, przecież wiesz.
-Nie wiadomo, kiedy Aly się obudzi. I tak, wiem, że do tego momentu mogę pożegnać się ze spotkaniem mojej córki- warknąłem i odpaliłem silnik. Przez dłuższą chwilę panowała cisza, jednak po kilku minutach jazdy ponownie rozbrzmiał głos Nicki.
-A gdybym ja wzięła Rose na spacer i ty byś do nas dołączył? Ja mogę się z nią spotykać, a ty zrobisz to tak, żeby pani Walker się nie dowiedziała- powiedziała pewnie McLevis.
-Ty spiskujesz przeciwko niej?- odpowiedziałem zaskoczony, na co dziewczyna zaśmiała się krótko.
-Tak też to możesz nazwać. Jakby nie patrzeć, nikt nie ma prawa zabronić ci spotykać się z Rose. To jak, idziesz na to?
-Jasne, że idę. Dzięki Nicki- uśmiechnąłem się do niej i chwilę później zaparkowałem przed szpitalem. Odwiedzać Alison mi nie zabroni.