sobota, 11 maja 2013

Rozdział 10.

Ostrzeżenie: Jeżeli jesteś osobą wrażliwą, zaopatrz się w chusteczki.

***
31 maja 2015 roku.
-Louis? Louis chodź tu!- wydarłam się na całe gardło, próbując zlokalizować miejsce, w którym jest mój narzeczony. Byłam kłębkiem nerwów, chodząc w tą i z powrotem po naszym domu, kiedy dookoła kręciło się kilkanaście osób, zadających mi pytania, które powinny zadać dużo wcześniej, bo, do cholery, pytanie o kwiaty, które mają stać w kościele zadaje się chyba wcześniej, niż dzień przed ślubem?
                To będzie jedna, wielka porażka. Wszystko pójdzie nie tak.
-Wołałaś mnie?- usłyszałam ciche mruknięcie i poczułam, że ktoś obejmuje mnie od tyłu i całuje w odkryty fragment szyi.
-Louis, musimy jechać zobaczyć salę- odkręciłam się do chłopaka, wyglądającego w przeciwieństwie do mnie na całkowicie zrelaksowanego.
-Po co?
-Bo przed chwilą zadano mi pytanie, jakie kwiaty mają być w kościele! Za dwadzieścia godzin odbędzie się nasz ślub, a oni nie wiedzą takich rzeczy?!
-Kotku, uspokój się- Louis uspokajająco głaskał mnie po plecach.- Nawet jeżeli coś się nie uda, to i tak będziemy małżeństwem, dekoracja się nie liczy.
-Ugh wiem, ale chcę, żeby było perfekcyjnie, okej? Pojedziesz ze mną?- poprosiłam ponownie, wtulając się w ciało narzeczonego.
-Nie mogę, muszę pojechać po obrączki i garnitur. Mogę cię podwieźć, jeżeli chcesz- zaproponował z niepewną miną.
-Nie, jedź załatw swoje sprawy, pojadę sama. Jak już będziesz wolny to przyjedź do sali, na pewno tam będę- odpowiedziałam, czując lekki zawód.
-Za dwie godzinki będę- przyrzekł i po szybki pocałunku, wyszedł z domu.
-Nicki?- zwróciłam się do dziewczyny, leżącej na kanapie i robiącej coś na laptopie. -Mogłabyś jako moja świadkowa odebrać o czternastej Rose z przedszkola?
-A to należy do zadań świadkowej?- zaśmiała się dziewczyna.
-Jadę zobaczyć salę i raczej się nie wyrobię- wyjaśniłam.
-Przecież żartuję, jasne, że odbiorę szkraba- uśmiechnęła się uspokajająco, na co odetchnęłam z ulgą.
-Będę jak najszybciej się da, dzięki Ni!- zawołałam, będąc już przy drzwiach.
Wsiadłam do swojego Porsche Cayman i z piskiem opon odjechałam spod domu. Uwielbiałam szybką jazdę na granicy ryzyka, co zawsze irytowało Louisa i było głównym powodem naszych kłótni. Czepiał się, bo wiedział, że jeżdżę lepiej od niego.
                Z prędkością znacznie przekraczającą dozwoloną w terenie zabudowanym pokonywałam kolejne ulice Londynu, próbując jak najszybciej dostać się na salę, omijając jednocześnie jak najbardziej jest to możliwe londyńskie korki. W pewnym momencie leżący na fotelu pasażera telefon zaczął dzwonić, a widząc, że osobą, która próbuje się ze mną połączyć jest główna organizatorka naszego wesela, musiałam odebrać. Jak zawsze, gdy do mnie dzwoniła, tak i tym razem mnie zirytowała. Prowadzenie samochodu i wykłócanie się z niekompetentną osobą przez telefon nie jest łatwe do połączenia, jednak dawałam radę. Na szczęście zatrzymało mnie czerwone światło, dzięki czemu mogłam zakończyć rozmowę z nią.
                Gdy światło zmieniło się na zielone, nie czekając ani chwili dłużej wjechałam na skrzyżowanie. Słysząc przeciągły pisk opon odwróciłam głowę w jego stronę i ostatnim co zobaczyłam, była uderzająca w bok mojego samochodu ciężarówka. Potem był już tylko huk zderzających się samochodów, mój krzyk i ogromny ból.

***

10 lat później- 31 maja 2025 roku.
-Wiesz? Dziesięć lat temu nie pomyślałbym, że dzisiaj będę w tym miejscu. Byłem tak cholernie szczęśliwy, po prostu cieszyłem się życiem z tobą i Rose. Ty też taka byłaś. A teraz? Teraz ciebie nie ma,  Rose ma już czternaście lat, jest tak bardzo podobna do ciebie, nie tylko wyglądem, ale też charakterem, naprawdę. Czasami gdy z nią rozmawiam wydaje mi się, jakbyś to ty mówiła za nią, jakbym to ciebie słyszał i z tobą rozmawiał. Szczerze mówiąc, to nic się nie zmieniło, oprócz tego, że ciebie nie ma. Wciąż wydaje mi się, że za chwilę wejdziesz przez drzwi z uśmiechem na twarzy i powiesz jak bardzo wkurza cię twój szef. Ale potem uświadamiam sobie, że odeszłaś i nigdy nie wrócisz. I to jest nie fair, bo gdyby wtedy pojechał z tobą, może by nie doszło do tego wypadku, może bylibyśmy teraz szczęśliwym małżeństwem, może nawet Rose miałaby rodzeństwo? Wiesz jak często boję się, że źle ją wychowałem? Że nie zastąpiłem jej matki, że nie podołałem? Wszyscy dookoła mówią, że powinienem kogoś znaleźć, ułożyć sobie życie na nowo. Ale ja nie potrafię, Aly. Ja wciąż czekam i wciąż łudzę się, że zaraz wrócisz. Dlaczego od nas odeszłaś? Dlaczego zostawiłaś nas samych? Nie ma ciebie już dziesięć lat, tęsknię Aly, wróć, proszę.
                Stojący nad ciemnym, marmurowym grobem Louis Tomlinson wierzchem dłoni otarł spływające po twarzy łzy. Nie próbował ich ukrywać, nie wstydził się tego, że płacze. Stracił najważniejszą osobę w swoim życiu, został postawiony przed ogromnym wyzwaniem. Rezygnując ze swojej kariery wychował córkę na wartościową nastolatkę, nie dając odczuć jej, że jest w czymkolwiek gorsza od innych osób, posiadających pełne rodziny. A Rose Walker, która straciła matkę będąc jeszcze dzieckiem wiedziała, że mama wciąż ją chroni i nigdy nie opuści jej duchowo.
-Pamiętasz, co powiedziałem ci, kiedy się oświadczałem? Obiecałem, że nigdy nie przestanę cię kochać. Dotrzymałem słowa, Alison. Nawet śmierć nie zabrała mojej miłości do ciebie. Kocham cię, wciąż tak bardzo cię kocham.
Brunet z cichym szelestem położył bukiet czerwonych róż na nagrobku i delikatnie przesuwając dłonią po jego nawierzchni, pożegnał się i powoli opuścił cmentarz.

***

Wciąż nie mogę uwierzyć, że udało mi się zakończyć tą historię, bo ilość momentów, kiedy chciałam rzucić to w cholerę, schować się w schronie i nigdy więcej nie pokazywać się ludziom na oczy, była niezliczona. Wiem, że bez Waszej pomocy i Waszego wsparcia, nie napisałabym ani jednego rozdziału. Dziękuję Wam z całego serca, bo nawet nie zdajecie sobie sprawy jak dużo możecie. 

Jeżeli mogę po raz ostatni Was o coś prosić, to jest to zostawienie komentarza pod tym rozdziałem. Chciałabym móc za jakiś czas wrócić tu i przypomnieć sobie, co myśleliście o tej historii. Więc jeżeli to nie problem, to proszę, ZOSTAW KOMENTARZ. :)

KOCHAM WAS I BARDZO, BARDZO, BARDZO ZA WSZYSTKO WAM DZIĘKUJĘ.

czwartek, 9 maja 2013

Rozdział 9.

Chcę tylko powiedzieć, że niecałe cztery godziny temu zmieniłam treść dwóch ostatnich rozdziałów Same Mistakes i to co czytacie nie miało tak wyglądać. Ja chyba zwariowałam.

A i ostatni rozdział w niedzielę.
@maxsdream
***

27 maja 2012 roku.
                Niepewnie zadzwoniłam domofonem przy bramie prowadzącej do domu Louisa i czekałam na jakąkolwiek reakcję. Po chwili głośnik odezwał się głosem chłopaka i zgodnie z pozwoleniem weszłam na teren jego posesji. Nie zdążyłam dojść do drzwi, gdy te się otworzyły, a w progu stanął brunet.
-El! Umawialiśmy się na dzisiaj?- zawołał z uśmiechem, przytulając mnie do siebie i całując w policzek.
-Nie, po prostu… muszę z tobą porozmawiać, a nie chciałam tego robić przez telefon- wydukałam, patrząc na swoje dłonie.
-Oh, jasne! Wchodź, rozgość się- ruchem ręki zaprosił mnie do swojego domu, po którym rozchodził się śmiech Rose i głos Alison.
-Cześć- powiedziałam niepewnie, kiwając głową w stronę czarnowłosej dziewczyny, bawiącej się ze swoją córką. Odpowiedziała mi tylko skinieniem głowy i nieśmiałym uśmiechem. Uznałam to za dobry znak. –Louis, pogadamy na osobności?
-Nie ma sprawy, chodźmy do sypialni- wzruszył ramionami, kierując się do swojego pokoju. Usiadł na łóżku i spojrzał na mnie wyczekująco.-Co jest tą sprawą, której nie można załatwić przez telefon?
-Lou, nie przerywaj mi dobrze?- poczekałam, aż chłopak przytaknie i dopiero kontynuowałam.- Ja nie potrafię tak dłużej. Z jednej strony jest idealnie, jesteśmy szczęśliwi i chcę z tobą być, a z drugiej… Louis, widzę, że nadal kochasz Alison.
-El, ja…- wszedł mi w słowo.
-Prosiłam, żebyś mi nie przerywał. Być może czujesz coś do mnie, ale uczucie, którym darzysz Alison jest znacznie mocniejsze i nie mogę z nim konkurować. Nie chcę, żebyś był ze mną z powinności, bo tak wypada. Czas spędzony z tobą był najlepszym w moim życiu i nigdy nie będę go żałować, ale teraz to po prostu koniec. Bądź szczęśliwy z Aly, Lou- uśmiechnęłam się do niego smutno.
-Zrywasz ze mną?- wydukał.
-Sam tego chcesz- odpowiedziałam szeptem.-Do zobaczenia, kiedyś tam.
                Nie chciałam widzieć jego twarzy po zadaniu bólu przeze mnie, więc nie czekając na jego odpowiedź wyszłam z sypialni. Miałam jeszcze jeden cel, zanim z czystym sumieniem mogłam zniknąć z jego życia.
-Alison?- stanęłam w progu salonu i zwróciłam się do dziewczyny, która natychmiast skupiła na mnie swoją uwagę.- Zerwałam z Louisem. Wiem, że go kochasz, dlatego proszę cię, nie zmarnuj tego.
-Co?- wydusiła zaskoczona brunetka.
-Po prostu tego nie zmarnuj.
                Misja wykonana. Dobrze postąpiłaś, Eleanor.

***

-Odpieprz się, Harry!- wrzask Louisa rozniósł się po korytarzu prowadzącym do studia nagraniowego. Byliśmy w trakcie nagrywania kolejnej piosenki na album, kiedy księżniczce musiało się coś przestać podobać.  
-Cholera, Louis! Za ścianą są chłopaki. Mógłbyś trochę ciszej wyrażać swoje niezadowolenie, z łaski swojej?- warknąłem, wskazując głową na miejsce, w którym siedziało kilkanaście osób.
-Pieprzyć chłopaków! Nie potrafię już dłużej ukrywać, że cię nienawidzę. Nie potrafię już dłużej pokazywać, że jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, Styles!- Tomlinson wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać.
-To co ty tu jeszcze robisz?- syknąłem złośliwie.
-Właśnie nie wiem i tu jest problem. Dlatego podjąłem decyzję, odchodzę z zespołu. Nie chcę mieć z tobą do czynienia ani chwili dłużej- powiedział poważnie, głosem nie pozostawiającym złudzeń.
-Żartujesz?- parsknąłem.
-Nie żartuję, Harry. Najwidoczniej w tym zespole jest miejsce tylko dla jednego z nas, trudno, ustąpię. Nie potrafię z tobą współpracować, nie po tym wszystkim, co się między nami stało. Odejdę, a ty nadal bądź gwiazdą.
-Louis, to bezsensu! Uciekasz, a nie ustępujesz!- podniosłem głos zirytowany brakiem jakichkolwiek emocji u chłopaka.
-Nazwij to jak chcesz, mi nie zależy.
-Nawet nie wiesz, czemu to robiłem- warknąłem, coraz bardziej wkurzony.
-To nic nie zmieni.
-Owszem zmieni. Pamiętasz jak na naszej pierwszej trasie spodobała mi się jedna fanka, a ty robiąc mi na złość pierwszy do niej zagadałeś, potem przeleciałeś i rano zostawiłeś? Ja nie chciałem jej przelecieć, chciałem ją poznać, ale oczywiście ty, wielki podrywacz Louis Tomlinson, musiałeś pokazać, że jesteś górą- powiedziałem gorzko. –Zależało ci na Alison tak jak mi na tej dziewczynie, zrobiłem to, żeby się na tobie odegrać- dokończyłem, twardo patrząc na Louisa, którego twarz przybierała skrajne emocje, od niedowierzania do wściekłości.
-Zraniłeś Alison dlatego, że kiedyś przeleciałem jakąś fankę?!- wydarł się na mnie.
-Zrobiłem to samo, co ty, Louis. Od twojej pieprzonej dumy i przyznania się do tego, że popełniłeś błąd zależy to, jak dalej potoczą się nasze losy. Nie będę się dalej mścił, uzyskałem taki efekt, jaki chciałem. Możesz mnie olewać i udawać, że nie istnieję, ale nie odchodź z zespołu. Nie bądź samolubny, pomyśl o fanach- powiedziałem poważnie, ale nie uzyskałem odpowiedzi. Louis po prostu wyminął mnie i wrócił do studia.
                Jakiś sukces osiągnąłem, przynajmniej nie opuścił nagrań.
***


31 maja 2012 roku.
Radosnym krokiem wszedłem do swojego domu, natychmiast kierując się do salonu, w którym spodziewałem się zobaczyć Aly i Rose. Ku mojemu zdziwieniu nie było ich tam, jednak drzwi prowadzące do ogrodu były otwarte i dobiegały stamtąd piski Rosie. Wyszedłem na taras i natychmiast zauważyłem córkę bawiącą się w piaskownicy i Alison leżącą na kocu obok.
-Hej szkrabie, witaj Aly- przywitałem się, dając każdej buziaka w czoło.
-Czemu jesteś taki zadowolony?- odezwała się dziewczyna, opierając się na łokciach i patrząc na mnie zza ciemnych okularów. Fakt, że słońce cudownie świeciło zdecydowanie wpłynął na mój humor.
-Coraz lepiej dogaduję się z Harrym, nagrania idą bardzo dobrze, no i piękny dziś dzień!- zaśmiałem się, siadając obok brunetki.
-Ah tak?- powątpienie było aż za bardzo słyszalne w głosie dziewczyny.
-I jeszcze mam niespodziankę. Zabieram was gdzieś, skorzystamy z tej pięknej pogody- uśmiechnąłem się tajemniczo, wyciągając rękę do Aly i pomagając jej wstać.
                Gdy trzy godziny później zatrzymywałem samochód, siedząca obok mnie Alison spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
-Co my tu robimy?- wydukała, wysiadając z samochodu.
-Pamiętasz ten plac?
-Jasne, że pamiętam. Przychodziliśmy się tu bawić przez całe nasze dzieciństwo!- zaśmiała się wyraźnie zaskoczona.
-Stwierdziłem, że Rose też może się tu spodobać- wzruszyłem ramionami, patrząc jak nasza córka niepewnie rozgląda się dookoła, szukając swojej pierwszej atrakcji.
-Louis, przywiozłeś nas tyle kilometrów tylko po to, żeby pokazać Rose plac zabaw, na którym bawiliśmy się w dzieciństwie?- spytała Aly, stając naprzeciwko mnie i kładąc ręce na biodrach.
-W zasadzie to chciałem z tobą porozmawiać- odpowiedziałem, czując, że zaczynają pocić mi się ręce.
-Więc rozmawiajmy- mruknęła dziewczyna, siadając na pobliskiej ławce.
-Pamiętasz, jak nasi rodzice siadali na tych ławkach i nas pilnowali? Teraz my tu siedzimy, to niesamowite prawda?
-Louis, kręcisz. O co naprawdę chodzi?
-Uh okej, okej. Alison, po prostu, nie potrafię tak dalej żyć- wykrztusiłem i żeby poczuć się pewniej złapałem leżącą obok mojego uda rękę dziewczyny.-Nie potrafię udawać, że nic do ciebie nie czuję i że pasuje mi wyłącznie przyjaźń z tobą. Nie pasuje mi, bo kocham cię i chcę z tobą być!- mój głos w trakcie mówienia stopniowo się podnosił i ostatnie wyrazy powiedziałem naprawdę głośno. Gdy po dłuższym czasie nie otrzymałem żadnej odpowiedzi jęknąłem z rezygnacją.- Zrobiłem to za szybko tak? Boże, nie, ty w ogóle nie chcesz ze mną być, prawda? Nie kochasz mnie już. Jezu Chryste, co ja sobie myślałem?
-Louis…
-Jestem takim idiotą, skończonym, skretyniałym idiotą.
-Lou?
-Spalę się ze wstydu, jak w ogóle mogłem wpaść na taki pomysł?
-Louis!- wrzasnęła dziewczyna, przerywając moją bezsensowną paplaninę.
-Tak?
-Kocham cię, ty skończony, skretyniały idioto- Alison zaśmiała się dźwięcznie, przysuwając się bliżej.
-Co?- nie wierzyłem w to, co słyszę.
-Kocham cię i chcę z tobą być, Lou- powtórzyła i dodała- oczywiście, jeżeli ty też nadal tego chcesz.
-Głupio się pytasz- mruknąłem i przyssałem się do jej ust, całując ją mocno, tak jak dawniej. Bo znowu byliśmy razem i miałem do tego prawo.

***

2 lata później- 31 maja 2014 roku.
Zirytowana i zmęczona ostatkiem sił wtoczyłam się do domu, po strasznym i zdecydowanie za długim dniu pracy, marząc jedynie o długiej kąpieli i wygodnym łóżku. Nie było mi to dane, bo zanim zdążyłam dojść do łazienki i usłyszałam wołanie swojego chłopaka, proszącego bym przyszła do salonu.
-Louis, jestem potwornie zmę… -zaczęłam, ale urwałam, widząc chłopaka w garniturze i kolację ze świecami i tymi wszystkimi bajerami dla dwóch osób na stole. –Co idiotycznego zrobiłeś?
-Czemu sądzisz, że zrobiłem coś idiotycznego?- odezwał się zdezorientowany.
-Bo przygotowałeś kolację, świece, kwiaty, odstroiłeś się w garnitur i czekasz na mnie z tym wszystkim- odpowiedziałam, pokazując na zastawiony stół.- Musiałeś coś przeskrobać.
-Jeszcze nic złego nie zrobiłem, dramatyzujesz.
-To po co to wszystko?- odparowałam, splatając ręce na piersiach.
-Bo chcę ci się oświadczyć- odpowiedział Louis, a ja wybuchłam śmiechem.
-Świetny żart, serio. A teraz tak na poważnie?- spytałam, kiedy już się w miarę uspokoiłam.-Boże Louis, ty mówisz poważnie!- wykrzyknęłam, widząc, że chłopak nie zaczyna się śmiać.
-Jak najbardziej. Miało wyjść bardziej romantycznie, tak jak w filmach. Ale że my odbiegamy od normy w każdym aspekcie zrobię to po naszemu. Posłuchaj. Mimo tego, że tak wiele razy cię zawiodłem jesteś tu ze mną, a ja chcę, żebyś była już zawsze. Jesteś, chociaż nie jestem idealny i często doprowadzam cię do łez. Mieliśmy wzloty i upadki, przeszliśmy przez zerwania, związki z innymi partnerami, powroty, kłótnie, ciche dni i te lepsze też.  Pomimo tego wszystkiego nigdy przenigdy nie chciałbym zmienić swojego życia, bo wiem, że to wszystko stworzyło nasz związek mocniejszym i nierozerwalnym. Dlatego chcę, żeby to stało się formalne, żebyś ty została moją żoną, miała moje nazwisko, żebyśmy byli małżeństwem, żeby Rose miała oboje rodziców tak jak każde inne dziecko, żeby to po prostu… było na zawsze. Mimo, że przeszliśmy tak wiele, to nigdy nie przestałem cię kochać. I obiecuję, że nigdy nie przestanę- Louis przerwał na chwilę, szukając czegoś w kieszeni i wyciągając po chwili czerwone pudełeczko.
-Alison Walker, zostaniesz moją żoną? 

wtorek, 7 maja 2013

Rozdział 8.

Komentarze-> jutro wieczorem rozdział.
I jakkolwiek ten rozdział wyszedł, przepraszam, ale był dla mnie wyjątkowo trudny do napisania.
@maxsdream
***

26 maja 2012 roku.
                Nerwowo stukałam nogą o podłogę, gdy po pomieszczeniu rozchodził się niecierpliwy rytm powstały po kontakcie palców z drewnianą powierzchnią stołu.  Nienawidziłam czekać ponad wszystko, a od blisko dwudziestu minut siedziałam w kuchni Harry’ego, obracając w rękach kubek z kawą w wyczekiwaniu, aż chłopak się wykąpie i będziemy mogli wyjść na spacer. Miałam dość, a zirytowanie przejmowało nade mną kontrolę, gdy w końcu dźwięk wody lecącej spod prysznica ucichł, a zastąpił go głośny wulgaryzm wypływający z ust Harry’ego, który najwidoczniej poślizgnął się na mokrych kafelkach. Uśmiechnęłam się z politowaniem i wypiłam ostatnie łyki gorzkiego napoju.
                Gdy odstawiałam kubek do zmywarki, w kuchni pojawił się wyczekiwany chłopak. Ubrany jedynie w czarne bokserki i z mokrymi włosami, z których wciąż spadały kropelki wody spojrzał na mnie nieokreślonym wzorkiem.
-Nasze wyjście chyba nie wypali- powiedział sucho, sięgając po szklankę i nalewając do niej soku. Zamurowało mnie.
-Co? Czekam na ciebie pół godziny, a ty mówisz, że nie wychodzimy?- warknęłam, patrząc na niego ze złością.
-Coś mi wypadło, sorry- wywrócił oczami, odpowiadając takim tonem, jakbym była jego matką i kazała mu się uczyć.
-Nawet nie stać cię na głupie przepraszam- syknęłam, a on westchnął głośno.
-Boże, Aly, o co ty się tak spinasz? Czemu ten spacer jest dla ciebie taki ważny, co?
-Bo chciałam ci coś powiedzieć!- odpowiedziałam, niezrozumiale ruszając rękami.
-To mów teraz. Byle szybko, spieszy mi się- rzucił, wyjmując z lodówki jakiś jogurt i zabierając się za jego jedzenie. Dajesz Aly, teraz albo nigdy.
-Harry, ja… Ja…- zacięłam się.
-Ty?
-Będziemy rodzicami Harry. Jestem w ciąży- wydusiłam i skupiłam swoje spojrzenie w chłopaku. Brunet zesztywniał, upuszczając jogurt, który natychmiast rozchlapał się po całej kuchni. Patrzył na mnie z niedowierzaniem, a jego twarz wyrażała wszystkie emocje. Wszystkie najgorsze emocje. I już wtedy wiedziałam, co się stanie.
-Pojebało cię Alison?! Jak to kurwa jesteś w ciąży? Co do chuja znaczy „będziemy rodzicami Harry”?! Mówiłaś, że bierzesz pigułki!- krzyczał, zbliżając się do mnie coraz bardziej.
-Biorę! Najwidoczniej kiedyś zapomniałam i wtedy to się stało!- odpowiedziałam obronnie.
-Gówno mnie to obchodzi! Nie zamierzam być ojcem- warknął, a jego twarz wyrażała czystą furię.
-Nie zmienisz tego- powiedziałam cicho, wewnętrznie czując, że moja podświadomość triumfuje.
-Oczywiście, że zmienię. Usuniesz tą ciążę i nikomu nie piśniesz o niej słowa- syknął, na co spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
-Nie usunę tego dziecka!
-To koniec z nami. Nigdy nie przyznam się do ojcostwa, nie ważne, co zrobisz. Moi prawnicy cię zjedzą- zagroził, przyjmując na twarz chłodną maskę, chociaż wiedziałam, że pod nią wrze od złości. Pokręciłam z zaciśniętymi ustami głową i cicho parsknęłam.
-Wiesz co? Nie ma żadnej ciąży, nie będziesz ojcem, dzięki Bogu- rzuciłam, patrząc na niego z obrzydzeniem. –To faktycznie koniec Harry, bo nigdy tak naprawdę mnie nie kochałeś, jeżeli wymiękasz przy pierwszym problemie, co?
-To był żart? Ty, kurwa, żartowałaś?- nigdy przedtem nie widziałam go w takim stanie. Początkowe zaskoczenie tak szybko przerodziło się w wściekłość, że po raz pierwszy poczułam się zagrożona z jego strony.
-To był test, nie żart.
-Jesteś idiotką, skończoną idiotką, Walker. Z kim wymyśliłaś ten genialny plan, co? Tomlinson podsunął ci ten pomysł?
-Louis nie ma z tym nic wspólnego- warknęłam, odsuwając się od Harry’ego, który podchodził do mnie coraz bliżej.
-Oh, ależ oczywiście, że ma. Wiesz dlaczego z tobą byłem? Bo chciałem pokazać mu, jaką jest ciotą. Nawet dziewczyna, która była w nim zakochana, bez problemu wskoczyła mi do łóżka. I jeszcze jedno: sądzisz, że jak teraz ze mną zerwiesz i wrócisz do Louisa to coś się zmieni? Nadal będziesz dziwką, Alison- wysyczał zawistnie, patrząc na mnie wzrokiem przepełnionym nienawiścią. Poczułam, że do moich oczu napływają łzy.
-Nigdy nic do mnie nie czułeś? To wszystko było kłamstwem?- spytałam łamiącym się głosem.  Styles zaśmiał się głośno.
-Naprawdę uwierzyłaś, że bym się w tobie zakochał? Byłaś seksowna, a ja musiałem odegrać się za coś, co Louis zrobił mi w przeszłości. Seks był dobry, ty robiłaś to, co chciałem, a Louis cierpiał. Układ idealny. Nie mów, że żałujesz- parsknął śmiechem, już całkowicie zrelaksowany.
-Jesteś śmieciem. Nic nie wartym śmieciem- wyszeptałam, a moja dłoń wystrzeliła do jego twarzy. Nie chciałam na niego patrzeć ani chwili dłużej, dlatego bez wahania wyszłam z jego domu.

***

                Drżącą ręką próbowałam trafić kluczem do zamka, raz po raz ponosząc klęskę. Słone łzy nieustanie wypływały z moich oczu, rozmazując mi obraz, a serce pękało na coraz mniejsze części. Czułam się wykorzystana i okłamana. Czułam się jak nic nie warta dziwka.
                Gdy wreszcie udało mi się otworzyć drzwi prowadzące do domu Louisa, wiedziałam, co muszę zrobić. Upewniłam się, że chłopak wyszedł z Rose na plac zabaw i chwiejnym krokiem ruszyłam do łazienki. Szybkim ruchem wyciągnęłam z szafki wiszącej nad umywalką buteleczkę z lekami przeciwbólowymi, kątem oka zauważając leżącą na najwyższej półce żyletkę. Wahałam się tylko chwilę; jedną, nic nie znaczącą chwilę.
Kiedy pierwsze nacięcie pojawiło się na lewym przedramieniu, głośny syk wydostał się spomiędzy moich zaciśniętych zębów.  Bolało, bolało jak cholera. Do mojego mózgu przedostała się ironiczna myśl, że ten ból jest niczym w porównaniu z tym po słowach Harry’ego. Kolejne nacięcie było bardziej precyzyjne, poprowadzone tak, żeby zabolało jak najbardziej się da, ale bez przecinania większych żył. Ból zamieniał się w satysfakcję, a krew spływająca po umywalce zabierała ze sobą raniące słowa. Jak zahipnotyzowana wpatrywałam się w czerwoną ciecz i wzory, jakie robiła na ceramicznej powierzchni. Gdy uświadomiłam sobie, że nadgarstek przestał boleć, a jest tylko zdrętwiały, jeszcze raz przejechałam po jednym z nacięć, pogłębiając je.

***

-Rosie, jak mama zobaczy, że kupiłem ci watę cukrową, to będzie zła na tatę, wiesz?- zaśmiałem się, otwierając drzwi do swojego domu i wpuszczając przodem dziewczynkę dumnie dzierżącą w rączce ogromną słodycz. Szkrab tylko spojrzał na mnie wielkimi, niebieskimi oczkami, nie przerywając zajadania się watą i szybko podreptał w stronę salonu. Pokręciłem głową z dezaprobatą nad swoim autorytetem rodzicielskim w stosunku do własnego dziecka, chociaż w środku roznosiło mnie szczęście z powodu udanego popołudnia.
-Alison? Aly, jesteś już?- zawołałem, nie wiedząc, czy dziewczyna wróciła już do domu ze spotkania z Harrym. Nikt mi nie odpowiedział, więc uznałem, że jesteśmy sami i poszedłem za swoją córką, która już rozsiadła się na dywanie pośród masy zabawek.
-Tati, pobawiś się ze mną?- zapiszczała Rose, wyciągając w moją stronę jednego ze swoich misiów.
-Tylko umyję ręce, dobrze? Zaraz wracam, słoneczko- uśmiechnąłem się do niej i szybko poszedłem do łazienki, nie chcąc, żeby długo czekała.
                Już kiedy zbliżałem się do drzwi łazienkowych coś wydawało mi się nie tak. Światło się świeciło, a byłem pewny, że wyłączałem je, wychodząc z domu. Gdy pociągnąłem za klamkę wiedziałem już, co jest nie tak.
                Zakrwawiona Alison siedziała oparta o wannę, w jednym ręku trzymając buteleczkę z jakimiś lekami, a w drugiej pokrytą krwią żyletkę. Kiedy do mojego mózgu dopłynęła ta informacja, klęczałem już przy dziewczynie, wyrywając jej z rąk ich zawartość i potrząsając nią delikatnie. Wydawała się rozkojarzona i praktycznie nieprzytomna; czułem, że zaraz przestanę się kontrolować ze strachu.
-Aly? Aly, słyszysz mnie?- potrząsałem nią nieprzerwanie, próbując skupić jej uwagę na sobie.
-Louis, ja… Przepraszam Lou- szepnęła, patrząc na mnie mętnym spojrzeniem.
-Aly, ile tabletek wzięłaś?!- podniosłem głos, biorąc do ręki pudełeczko.
-Żadnej. Bałam się, Lou, nie mogłam się zabić- powiedziała słabo, wtulając się w moją koszulkę. Mocno przytuliłem ją do siebie, nie zwracając uwagi na to, że jest cała zakrwawiona, a moja bluzka była biała.
                Zwróciłem uwagę tylko na głębokie rany, zdobiące jej nadgarstek, z których wciąż sączyła się krew.
-Jezu, Aly, dlaczego?- wyszeptałem, przytulając ją jeszcze bardziej, starając się jednocześnie zapewnić jej jakiekolwiek poczucie bezpieczeństwa.
-Harry mnie wykorzystał. On mnie nie kochał, Lou. On to zrobił przez ciebie!- odsunęła się ode mnie gwałtownie, słabo uderzając pięściami w moją klatkę piersiową. Widziałem jak złość opanowywała jej chude ciało razem z bezsilnością, a z oczu zaczynają wypływać łzy.
-Aly, przepraszam. Ja nie wiedziałem, Aly, uspokój się- próbowałem złapać ją do ponownego uścisku, jednak dziewczyna zawzięcie się szarpała.
-To wszystko przez ciebie Louis. Przez ciebie!- wykrzyknęła, zanosząc się płaczem. Złapałem jej ramiona i zmusiłem do spojrzenia na siebie.
-Nie miałem pojęcia, że Harry kłamie, rozumiesz? Gdybym wiedział, to nigdy bym się nie poddał! Nie przestałbym walczyć o ciebie, Aly!
-Przestałeś- wyszeptała z mokrymi od łez policzkami. Kciukami otarłem je, zanim znów się odezwałem.
-Bo byłaś szczęśliwa, a ja tego chciałem. Nie mogłem robić nic wbrew tobie- powiedziałem równie cicho.
-A wbrew sobie?- spytała po chwili, patrząc na mnie z uwagą.
-To nie ma znaczenia. Liczyło się twoje szczęście- odpowiedziałem szczerze, utrzymując jej spojrzenie.
-Więc pocałuj mnie, Louis. Jeżeli nadal liczy się moje szczęście to pocałuj mnie- szepnęła, a moje serce na chwilę przestało bić.
                Nie mogłem zrobić nic innego, niż połączyć nasze wargi w wolnym i słodkim pocałunku. 

piątek, 3 maja 2013

Rozdział 7.

Smutno, że jest tak mało komentarzy, jednak bez różnicy na ich ilość ostatnie trzy rozdziały pojawią się do 12 maja. Yeah, ja też nie mam pojęcia jak to zrobię.
@maxsdream
***

                Długie palce w mocnym uścisku oplatały moją dłoń, a zachrypnięty głos opowiadał jakąś historię. Byłam nieobecna, czułam, że tylko moje ciało idzie po parkowej alejce, a mózg został w hotelu. Zdenerwowanie opanowywało mnie komórka po komórce, nie dając mi zapomnieć, z czym już za chwilę się zmierzę.
-Aly? Słuchasz mnie w ogóle?- zirytowany głos zielonookiego chłopaka przebił się do mojego mózgu.
-Co? Ah tak, jasne, że słucham- przytaknęłam potulnie.
-To o czym mówiłem przed chwilą?- syknął Harry, puszczając moją dłoń i krzyżując swoje ręce na klatce piersiowej.
-Okej, przepraszam tak? Zamyśliłam się- westchnęłam, unikając jego przeszywającego spojrzenia.
-O czym, a może o kim tak myślisz?- chłopak utrzymywał wrogi ton głosu, sztyletując mnie wzrokiem.
-Ja… Harry, chcę wrócić do Londynu- wydusiłam, chowając ręce w kieszenie dżinsów.
-Co chcesz?- brunet parsknął śmiechem, palcem wskazującym podnosząc moją brodę, tym samym zmuszając do spojrzenia na niego.
-Chcę wrócić do Londynu- powtórzyłam cicho, wytrzymując jego spojrzenie.
-Nie ma mowy- zaśmiał się dźwięcznie, przekrzywiając głowę w rozbawieniu.
-Harry, muszę wrócić do domu. Przecież i tak wasza trasa kończy się za dwa tygodnie, więc wkrótce się spotkamy- bezsilnie próbowałam przekonać chłopaka do swojej racji, jednak podświadomie czułam, że jestem skazana na porażkę.
-Moja dziewczyna ma być przy mnie. Nigdzie nie jedziesz, wytrzymasz te dwa tygodnie- warknął i nie czekając na odpowiedź zaborczo chwycił moją dłoń i pociągnął w celu kontynuowania spaceru.
-Harry stój! Co się z tobą dzieje?- wyrwałam rękę z jego uścisku i stanęłam na środku alejki. Zdawałam sobie sprawę, że robimy scenkę i za chwilę cały Internet będzie o tym huczał, ale zaczynało mnie to wszystko po prostu przytłaczać.
-Ze mną? Ze mną nic się nie dzieje, to ty wymyślasz jakieś idiotyczne pomysły- syknął, zbliżając się do mnie.
-Zmieniłeś się, nie byłeś taki, kiedy się poznaliśmy- mruknęłam, na co chłopak głośno się roześmiał.
-Kotku, popatrz na siebie. Pamiętasz tego anioła, którym byłaś? Pijesz, palisz, ćpasz, nie zajmujesz się dzieckiem. Przeoczyłaś to i skupiłaś się na mnie, tak? Przykro mi, że to ominęłaś- wycedził, a jego oczy stały się ciemne i zimne. Poczułam, że do moich zaczynają napływać łzy.
-Musimy zrobić sobie przerwę, Harry- szepnęłam i odwracając się na pięcie zaczęłam biec, ignorując jego nawoływania.

***

                Spokojne spędzenie popołudnia było moim marzeniem od jakiegoś miesiąca. Kiedy wreszcie ułożyłem się wygodnie na kanapie z piwem w ręku, upewniając się uprzednio, że Rose śpi w łóżeczku, a w odtwarzaczu DVD znajduje się odpowiednia, durna komedia, moja chwila błogiego odpoczynku została przerwana pukaniem do drzwi. W zasadzie lepsze byłoby określenie „łomotaniem”, bo siła uderzania w nie była tak duża, że jeszcze chwila i zostałyby wyważone  Podniosłem się z kanapy i ociężale poszedłem je otworzyć. I właśnie wtedy mnie zamurowało.
                Po pierwsze, za drzwiami stała Alison, która wcześniej oddała mi Rose na popołudniową opiekę, bo wychodziła ze Stylesem na randkę. Po drugie, za drzwiami stała Alison, której makijaż był rozmazany, a sama dziewczyna wyglądała jak po drastycznym załamaniu nerwowym. Po trzecie, za drzwiami stała Alison, która gdy tylko je otworzyłem rzuciła się w moje ramiona, płacząc niekontrolowanie i mocząc przód mojej koszulki.
                A po czwarte to zupełnie nie wiedziałem, jak mam się zachować.
-Alison? Aly? No już, spokojnie- mruczałem bez ładu i składu, gładząc dziewczynę uspokajająco po plecach i prowadząc w stronę kanapy. Kiedy udało mi się ją na niej posadzić pociągnęła mnie za sobą, ponownie wtulając w moje ciało. –Aly, co się stało?
-Lou, musisz mi pomóc- wychlipała, patrząc na mnie swoimi wielkimi, załzawionymi oczami.
-Co się stało?- spiąłem się cały, wiedząc, do czego mógł być zdolny Styles.
-Muszę stąd wyjechać. Chcę wrócić do Londynu- dziewczyna pociągnęła nosem, przecierając oczy palcami i tym samym jeszcze bardziej rozmazując makijaż.
-Co chcesz? A Harry?- spojrzałem na nią z niedowierzaniem, myśląc, że się przesłyszałem.
-Mamy przerwę. Louis, muszę wrócić do Londynu, proszę, pomóż mi- Alison złapała swoimi chudymi rękami moją dłoń, pokazując tym samym, jak bardzo jej zależy.
-Jasne, ja… Zobaczę co da się zrobić. Pomogę ci, Aly- pokiwałem głową, podnosząc się z kanapy.-Bierzesz ze sobą Rose?
-Tak. Muszę wszystko naprawić- przytaknęła z nikłym uśmiechem.
                Po tych słowach już kompletnie nic nie rozumiałem.

***

                Z uczuciem niepewności ciążącym mi na sercu wysiadałam po blisko jedenastu godzinach lotu z samolotu na lotnisku Heathrow w Londynie. Z Rose uczepioną jednej ręki i walizką w drugiej próbowałam jeszcze zlokalizować Nicki, która miała nas odebrać. Dzięki Bogu, blondynka zawsze była bystrzejsza niż ja, więc szybko mnie zauważyła i podbiegła do nas, zamykając w mocnym uścisku. Prawie natychmiast porwała w objęcia Rose, za którą stęskniła się chyba najbardziej, zresztą z widoczną wzajemnością. Nie puszczając mojej córeczki zwróciła się w moją stronę z miną wyrażającą współczucie.
-Louis powiedział, że masz klucze do jego domu i mamy tam mieszkać przez te dwa tygodnie- powiedziała, uśmiechając się pokrzepiająco.
-Nie wiem, czemu on po tym wszystkim jeszcze mi pomaga- mruknęłam, kierując się za dziewczyną w stronę wyjścia z lotniska.
-Bo nadal cię kocha- odpowiedziała prosto Nicki, dokładnie przypinając Rose w foteliku samochodowym, po chwili siadając za kierownicą swojego Audi q7.
-Ma Eleanor i to w niej jest zakochany- mruknęłam ze wzrokiem utkwionym na mijanych krajobrazach. Samochód cicho szumiał, a siedząca z tyłu Rose grzecznie bawiła się swoim misiem, więc atmosfera była w pewnym sensie uspokajająca.
-A ty go kochasz?- spytała Nicki, nie odrywając spojrzenia od szosy.
-Stań na poboczu, proszę- odezwałam się cicho, patrząc na dziewczynę, która bez zwlekania wykonała moją prośbę.
-Coś się stało?
-Nicki, ja wszystko pamiętam, rozumiesz? Przypomniałam sobie każdy jeden szczegół swojego życia- wymamrotałam, chowając twarz w dłoniach. Blondynka pisnęła z radością.
-To cudownie! Kiedy sobie przypomniałaś? Ale hej, czemu ty się nie cieszysz?
-Harry dał mi ecstasy i kiedy obudziłam się następnego dnia to uświadomiłam sobie, że pamiętam…
-A nie cieszysz się bo?- naciskała dziewczyna, ignorując informację o braniu przeze mnie narkotyków.
-Bo wszystko spieprzyłam! Zraniłam Louisa, zniszczyłam kontakt z dzieckiem, wszystko po kolei wzorowo spieprzyłam!- podniosłam głos, czując narastającą irytację.
-Nadal kochasz Louisa- stoicki spokój Nicki wkurzył mnie jeszcze bardziej.
-I co z tego? On mnie już nie kocha! Louis myśli, że jestem zakochana w Harrym!
-Czyli do Harry’ego nic nie czułaś?
-Czułam! To było… zauroczenie?- odpowiedziałam niepewnie.
-A on?
-Nie wiem. Czasami wydaje mi się, że jest we mnie bezgranicznie zakochany, a zaraz potem staje się chamem, który uważa mnie za swoją własność. I jeszcze Louis i jego Eleanor. To wszystko to po prostu za dużo, rozumiesz?
-Nie potrafisz się określić, kogo kochasz i z kim powinnaś być, tak?- sprecyzowała Nicki.
-Coś w tym rodzaju.
-Zrób Harry’emu test, Aly- szeroki uśmiech blondynki dał mi odpowiednią odpowiedź.

***

Z głośnym westchnieniem przekroczyłem próg swojego domu, który opuściłem blisko dwa miesiące temu. Nie zawracając sobie głowy wnoszeniem walizek dalej, niż było to konieczne, ustawiłem je w holu i powłócząc nogami poszedłem do swojej sypialni. Nie miałem siły nawet na zdjęcie butów i rozebranie się; całkowicie ubrany wpakowałem się do łóżka i natychmiast zasnąłem, wykończony długim lotem.
Nie wiem ile spałem, ale gdy obudziłem się te kilka lub kilkanaście godzin później, czułem się całkowicie wypoczęty i zrelaksowany. Przeciągnąłem się i głośno ziewając sięgnąłem po leżącą przy poduszce komórkę. Prychnąłem zdegustowany, widząc, że tylko jedna osoba próbowała się ze mną skontaktować. Na dodatek, była to Alison, z którą nie miałem żadnego kontaktu od jej spektakularnej ucieczki dwa tygodnie temu.
Niechętnie wybrałem jej numer i przez następne sekundy wysłuchiwałem irytującego pikania telefonu. Już miałem się rozłączyć, gdy wreszcie podniosła słuchawkę.
-Tak?
-Dzwoniłaś. Co chciałaś?- spytałem od niechcenia, wyciągając się wygodnie na łóżku.
-Myślałam, że jak już wróciłeś do Londynu, to może się spotkamy?- zaproponowała radosnym tonem, a ja zmarszczyłem brwi w zdezorientowaniu.
-A to ty ze mną nie zerwałaś?
-Co? Oczywiście, że nie!
-Uciekłaś- syknąłem do telefonu z narastającym zirytowaniem.
-Musiałam wrócić do Londynu. Jeju Harry, spotkajmy się, wszystko sobie wyjaśnimy i będzie jak dawniej- mruczenie Alison nie dawało mi spokoju.
-Okej. O dwudziestej w Funky Buddha, będzie jeszcze kilku moich znajomych. Nie spóźnij się.
-Przyjedziesz po mnie?- spytała słodkim głosikiem.
-Będę za dziesięć przed domem Louisa. Bądź gotowa. Cześć- powiedziałem sucho i rozłączyłem się.
                W co ona do cholery gra?

***

-Lou, pogadamy?- niepewnie stanęłam w progu sypialni chłopaka, u którego chwilowo mieszkałam.
-Jasne, wchodź- Tomlinson zamknął swój laptop i odłożył go na szafkę, klepiąc miejsce na łóżku obok siebie. Z uśmiechem je zajęłam i zaczęłam swój monolog.
-Louis, słuchaj. Jest coś, o czym prawdopodobnie powinieneś wiedzieć, ale z drugiej strony nie wiem, jak na to zareagujesz, więc… sądzisz, że powinnam ci o tym powiedzieć?
-Nicki, wiesz, że nie lubię jak ktoś kręci? Mów szybko- ze śmiechem pogroził mi palcem.
-Pamięć Aly wróciła, Tommo- wyrzuciłam i przygryzając wargę patrzyłam na reakcję chłopaka. Początkowe rozbawienie i wyluzowanie w tempie ekspresowym zmieniło się w spięcie i zdenerwowanie.
-Jak to wróciła? Kiedy? Czemu mi nie powiedziała?- słowa uciekały z ust Louisa jedno po drugim.
-Ona jest teraz zagubiona, to chyba oczywiste.
-Co niby jest w tym oczywistego?
-Alison cię kocha, Lou i najzwyczajniej w świecie sobie z tym nie radzi. Pytanie jest, co ty do niej czujesz.
-Ja... ja jestem z Eleanor- niepewność w głosie  szatyna była aż za bardzo słyszalna.
-Ale jej nie kochasz- rzuciłam od niechcenia, kątem oka obserwując jego reakcję.
-To nie tak, że nie kocham. Eleanor jest cudowna, okej? Po prostu…
-Nie jest Aly?- weszłam mu w słowo i jedno spojrzenie wystarczyło, żebym wiedziała, że mam rację.-Louis, ty nadal kochasz Alison.
-Nigdy nie przestałem.