czwartek, 31 stycznia 2013

Rozdział 7.

Nagły przypływ olśnienia w środku nocy jest cudowny, naprawdę. 
@maxsdream
***
 7 kwietnia 2012 roku.

                Chłodna lemoniada w plastikowym kubku jeszcze nigdy nie smakowała tak dobrze. Powoli sącząc owocowy napój szłam ulicami Doncaster, słuchając wesołej paplaniny Nicole, kątem oka obserwując Rose, bawiącą się czerwonym balonem kilka kroków przed nami. Czując celne szturchnięcie, odwróciłam głowę i z zakłopotaniem spojrzałam na swoją przyjaciółkę.
-Nie słuchasz mnie!- zarzuciła mi, dobrze wiedząc, że ma rację.
-Wybacz, zamyśliłam się- powiedziałam ze skruchą, przygryzając wargę.
-Co, a może kto, jest powodem, dla którego mnie lekceważysz?
-Nie lekceważę cię, po prostu… zamyśliłam się- wymigałam się.
-Postanowiłaś coś od wczoraj?
-Ale w czym?- spytałam, nie do końca rozumiejąc.
-No z Louisem. Pojedziecie do niego?
-Nie, raczej nie. Na pewno nie. Zaproponował to ze zwykłej uprzejmości, nie chce, żebyśmy zwalały mu się na głowę- odpowiedziałam jej i po raz kolejny się wyłączyłam.
Rose, która dreptała przed nami ze swoją zabawką, coraz bardziej zbliżała się do końca chodnika. Z uśmiechem obserwowałam, jak moja kruszynka radośnie śmieje się, z fascynacją trzymając balon, unoszący się w powietrzu.
-Oh Aly! Czy ty słyszysz, co do ciebie mówię?- rozdrażniony głos Nicole przebił się do mojego mózgu.
-Co?- potrząsnęłam włosami, próbując skoncentrować się na jej osobie.
-Mówiłam, że rozmawiałam z Jake’em, pamiętasz? Ten koleś, z którym pracuję w hospicjum. Wspomniałam, że moja przyjaciółka straciła pracę i powiedział, że jego wujek ma firmę reklamową w Londynie i szuka sekretarki. Co o tym myślisz? Aly? Aly!
                Już nic do mnie nie docierało. Widziałam tylko Rose, która otworzyła piąstkę, wypuszczając balon na wolność i jej szybkie kroczki, gdy próbowała go złapać, zanim zbyt daleko odleci.
                Krawędź chodnika.
                Słyszałam odgłosy szybko jeżdżących samochodów. Mój mózg natrętnie podsunął mi obraz ciała Rose po starciu z rozpędzonym autem. I wtedy to się stało.
                Nie wiedziałam, że potrafię biec tak szybko. Widziałam tylko córeczkę, która słysząc zbliżający się samochód, zatrzymała się i odwróciła w jego stronę. Widziałam przerażenie na jej twarzy, gdy zorientowała się, że samochód jedzie prosto na nią.
                I wtedy nie wiele myśląc, zepchnęłam ją z drogi, sama stając na drodze nadjeżdżającego samochodu.

 ***
Pisk opon. Głuchy odgłos zderzenia ciała z rozpędzonym samochodem. Krzyk. Krew. Płacz.
                A potem już wszystko działo się na raz.
                Nie wiem, kto zadzwonił po pogotowie, nie wiem, kiedy kierowca samochodu odjechał z miejsca wypadku, nie wiem, kiedy zorientowałam się, że zastygłam w bezruchu i wciąż stoję na chodniku, bezczynnie patrząc na rozgrywającą się przede mną scenę.
                Nie wiem, kiedy zrozumiałam, że to moja przyjaciółka leży w kałuży krwi na środku ulicy.
                Do mojego mózgu w spowolnionym tempie dotarła informacja, jak się chodzi i gdy tylko to się stało, biegiem ruszyłam do miejsca wypadku. W mojej głowie była tylko jedna myśl. Rose.
                Dziewczynka stała kilka metrów od swojej mamy, blada jak ściana, ale nie płakała. Była w szoku, a ja nie wiedziałam co mam zrobić. Podeszłam do niej powoli, wyciągając ręce, jednak to nie zwróciło jej uwagi na mnie. Wciąż patrzyła prosto na Alison, która właśnie przekładana była na nosze i wkładana do ambulansu. Kucnęłam przy Rose i  delikatnie wzięłam ją na ręce, przytulając do swojego ciała. Dziewczynka trzęsła się w moich ramionach, jednak była cała.
                Alison poświęciła się dla córki.

***

Białe ściany i plastikowe krzesełka jeszcze nigdy nie działały na mnie tak dołująco.
-Państwo są z rodziny?- poważny głos lekarza przerwał ciszę panującą na korytarzu. Rozległo się ciche kliknięcie zamykanych drzwi, prowadzących na salę operacyjną.
                Było po wszystkim.       
-Jesteśmy rodzicami Alison, a to jej najbliższa przyjaciółka-podpuchnięte oczy mamy Aly mówiły wiele.
-Państwa córka żyje.
Żyje. Przeżyje.
-Co jej jest, panie doktorze?- głos pana Walkera drżał pod wpływem emocji.
-Córka ma przebite płuco, osiem pękniętych żeber i zwichnięty nadgarstek.
-Nie powiedział pan wszystkiego- odezwałam się zachrypniętym głosem. Lekarz spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem.
-To prawda. Pani Walker ma również poważny uraz głowy. Nie wykryliśmy krwiaka wewnątrzczaszkowego, co jest dobrą wiadomością.
-A zła jest jaka?- wyszeptała matka Alison.
-Pani córka jest w śpiączce. Nie wiemy, ile to potrwa i jakie będą skutki tak silnego uderzenia.
-To znaczy? Jakie mogą być skutki?- spytał pan Walker.
-Zaczynając od częściowego i chwilowego zaniku pamięci, na całkowitym i trwałym kończąc.
-Moja córka może nic nie pamiętać?- spytał mężczyzna, a jego żona cicho załkała.
-Jest to prawdopodobne. Musimy być dobrej myśli, najważniejsze, że żyje- uśmiechnął się do nas i odszedł.

***

Ze śmiechem otworzyłem lodówkę, wyjmując kolejne puszki piwa i rzucając je siedzącym przy stole chłopakom. Miałem do nich dołączyć, kiedy usłyszałem wibracje swojego telefonu. Odruchowo poklepałem swoje kieszenie, jednak nie było tam poszukiwanego przedmiotu.
-Tu jest, łap- Niall rzucił we mnie moim iPhonem, którego sprawnie złapałem. Poczta głosowa, no tak.
Masz nową wiadomość. Wciśnij jeden, by odsłuchać, dwa, by usunąć…
Jak ktoś się nagrał, to musiał mieć sprawę. Jeden.
„Louis.. Ym, cześć. Tu Nicole. Nicole McLevis. Dzwonię, bo… Alison miała wypadek. Żyje, ale jest w śpiączce i jej stan jest… Louis, po prostu przyjedź.”
Poczułem jak nogi się pode mną uginają. Złapałem się szafki i głośno wypuściłem powietrze.
-Lou? Louis? Co jest? Ej!- chłopaki otoczyli mnie i lekko mną potrząsali.
-Alison miała wypadek. Jest w śpiączce. Muszę tam jechać-odepchnąłem ich i zacząłem szukać dokumentów. Tylko Harry patrzył na mnie ze zrozumieniem, reszta nie wiedziała, kto to jest i ile dla mnie znaczy.
-Louis, uspokój się. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz- Hazza chwycił moje ramiona i przytulił mocno do siebie.
-Muszę tam jechać- powtórzyłem bezsensownie i wyrwałem się z jego objęć, uderzając plecami o ścianę. Głośno załkałem, zjeżdżając po niej i siadając na zimnej podłodze.
-Pojedziesz. Pojedziemy tam razem. Nie zostawimy cię z tym samego. Uspokój się i ubierz jakoś normalnie, a ja streszczę chłopakom sytuację i jedziemy. No już Lou!- pomógł mi wstać i wyciągnął nierozumiejących chłopaków do innego pokoju.
                Kilka minut później w komplecie siedzieliśmy już w samochodzie Harry’ego i jechaliśmy do Doncaster.
               Do Alison.

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Rozdział 6.

Nie przeciągając, zapraszam do czytania. Enjoy! 
@maxsdream
***
6 kwietnia 2012 roku.

Zwinnie przeciskałam się pomiędzy stolikami, próbując jak najszybciej i jak najsprawniej obsłużyć gości restauracji. Nie miałam pojęcia, co się dzisiaj działo, jednak ruch, jaki panował w lokalu przebijał cały poprzedni rok. Nigdy przedtem nie widziałam tylu gości naraz, a zarazem nigdy przedtem tak bardzo nie potrzebowałam odpoczynku.
Poprzednią noc spędziłam na bezsensownym, cholernym rozmyślaniu, nie zmrużając oka do samego rana. Kiedy w końcu udało mi się przysnąć, Rose stwierdziła, że już się wyspała, a mój upragniony sen szlag trafił.
Nie było więc powodów do zdziwienia, że chodziłam rozdrażniona i z wymuszonym uśmiechem obsługiwałam klientów, marząc o jak najszybszym skończeniu pracy. Jednak jak wszystko idzie na przekór człowiekowi, to wszystko. Sekunda za sekundą, minuta za minutą, godzina za godziną. Jeszcze nigdy te sześć marnych godzin pracy nie wlokło się tak jak dziś.
Chwila mojej nieuwagi i katastrofa gotowa. Zamyśliłam się i zanosząc do stolika cztery talerze z gorącymi daniami naraz, zapomniałam o wystającym progu i runęłam do przodu. Dania wylądowały na podłodze, moim uniformie i ubraniach siedzących najbliżej gości, talerze zamieniły się w odłamki bezwartościowej porcelany, a po lokalu rozniósł się gwar rozmów. Zacisnęłam oczy i wciągnęłam głośno powietrze, próbując nie wybuchnąć płaczem. Nie pomogło.
-ALISON, DO MNIE!- krzyk mojego szefa szybko rozbrzmiał w moich uszach. Podniosłam się, czując całkowitą i obezwładniającą bezsilność, pospiesznie przepraszając gości, skierowałam się w kierunku czerwonego od złości szefa. –Co to do cholery ma być?! Chodzić nie umiesz?!
-Przepraszam szefie, nie zauważyłam…- zauważyłam, jednak mężczyzna szybko mi przerwał.
-Nie zauważyłaś?! Żartujesz sobie?! To poważna restauracja, zobacz ile jest gości! Każdy z nich powie w mieście, że pracuje tu niedorozwinięta ruchowo kelnerka!
-Szefie, ja naprawdę…
-Sprzątaj ten syf, przeproś gości i wynoś się. Zwalniam cię, oczywiście wszystkie koszty poniesiesz z ostatniej pensji- syknął, z wściekłością patrząc na mój ubrudzony strój.
-Błagam szefie! Mam małe dziecko, nie może mnie szef zwolnić!- słowa mężczyzny całkowicie mnie zaskoczyły.
-Mogę, ja mogę wszystko. Sprzątaj i wynoś się- warknął i odwracając się na pięcie, zostawił mnie ze łzami w oczach.
                Co teraz? Nie mam pracy, nie mam wykształcenia. Mam dziecko.  Znowu spieprzyłaś, Alison.

***

-No i co z tego, że straciłaś pracę? Twój szef był chamskim bucem, nawet lepiej, że cię zwolnił. Znajdziesz inną robotę- wzruszyłam ramionami, machając pluszowym słonikiem przed twarzą Rosie, która siedziała na moich kolanach.
-Nicole do cholery, gdzie znajdę? Wiesz jak trudno jest tu znaleźć jakąkolwiek pracę?- Alison chodziła po swoim salonie w tą i z powrotem, co zaczynało mnie drażnić.
-Usiądź i się uspokój. Nie jesteś pierwszą osobą, która jest bezrobotna! Ja też nie pracuję zarobkowo i nie widzę problemu- uśmiechnęłam się do dziewczynki, która przyłożyła piąstkę do mojego policzka.
-Wybacz, ale ja nie mam bogatych rodziców, którzy dają mi kasę, gdy tylko jej potrzebuję. Nie mogę sobie pozwolić na zabawy z chorymi dziećmi w hospicjum za darmo- syknęła, a mnie poniosło.
-Rosie, pobawisz się chwilkę sama?- spytałam dziewczynki, a gdy ta pokiwała główką, włożyłam ją do kojca i pociągnęłam przyjaciółkę za rękę, przenosząc naszą rozmowę do kuchni. –Myślałam, że już to sobie wyjaśniłyśmy? Nie moja wina, że mam bogatych rodziców, Boże Święty! Uczę się i pomagam w hospicjum i w końcu też zacznę szukać pracy. To, że ty wpadłaś i nie poszłaś na swoje wymarzone studia to nie znaczy, że do końca życia masz się na mnie wyżywać! Jeżeli tak bardzo żałowałaś, to mogłaś usunąć ciążę, aborcje nie są jakieś rzadkie- podniosłam głos i widząc minę Aly, wiedziałam, że przegięłam.
-Wyjdź. Wyjdź, zanim powiem o kilka słów za dużo. Wyjdź Nicole!- krzyknęła, a ja spojrzałam na nią z niemą prośbą.
-Aly, przepraszam… Po prostu, może to znak? Masz szansę wyjechać do Londynu, do Louisa i zacząć na nowo-przypomniałam jej o tym wyjściu, jednak szybko zaprzeczyła ruchem głowy.
-Nie ma mowy, nie będę jego utrzymanką.
-Nie musisz być utrzymanką! Zamieszkasz z nim na jakiś czas, znajdziesz pracę i mieszkanie i się wyprowadzisz. Zresztą, przecież sam ci to proponował.
-Nicki, doceń to, że nie wydarłam się na ciebie za powiedzenie mu o Rose i nie prowokuj mnie, żebym to zrobiła teraz- syknęła ostrzegawczo.
-Co ci szkodzi, tak szczerze?
-Wszystko! Jak do niego pojadę to już nie będę chciała wyjeżdżać, rozumiesz? Znowu mu zaufam, a on po pewnym czasie stwierdzi, że jednak nie chce być tatusiem i nas zostawi. Tu już nawet nie chodzi o mnie, chodzi o Rose! Małe dzieci szybko się przyzwyczajają, a wiesz jaki jest Lou. Omota ją wokół siebie, Rose go pokocha, a on nagle „puuuuf” i zniknie.
                Wiedziałam, o co chodzi dziewczynie. Faktycznie Tomlinson nie był zbyt stałą osobą, często zmieniał zdanie, ale akurat w tym wypadku wydawało mi się, że mówił na serio. Przecież nie zostawi od tak swojej rodziny, bo mu się znudzi, nie?
-Już zostawił, nie zapominaj o tym- mruknęła, uświadamiając mi, że powiedziałam to głośno.
-Może się zmienił… -wtrąciłam, średnio przekonana. Aly tylko prychnęła.
-Jasne, zaskakująca zmiana. Oh, skończmy ten temat, nigdzie nie jadę. Znajdę tą pracę, nie ważne gdzie, ale znajdę.
-Popytam rodziców i znajomych, może coś wiedzą- uśmiechnęłam się do niej pocieszająco i przytuliłam do siebie, zamykając w szczelnym uścisku.

***

-I tak to właśnie jest- dokończyłem, unosząc puszkę z piwem do ust, by po chwili poczuć gorzką ciecz w swoim przełyku. Mój kędzierzawy przyjaciel patrzył na mnie zszokowany.
-Zrobiłeś jakiejś lasce bachora i teraz się o tym dowiedziałeś od jej przyjaciółki? Hahaha, nie żartuj.
-Nie żartuję, Haz. Alison jest matką mojej córki, a ja zawaliłem po całości, bo zamiast z nią zostać to wybrałem sobie karierę.
-Przecież ci nie powiedziała, tak? No to nie masz co się srać. Badań, które stwierdzałyby twoje ojcostwo, nie ma, więc jesteś wolny od obowiązku. Odpuść sobie, jak teraz powiesz, że masz dziecko, to dużo na tym stracisz, nie tylko ty, ale cały zespół- Harry utrzymywał swój ironiczny ton, dopijając piwo i zgniatając długimi palcami puszkę.
-Zaproponowałem jej, żeby ze mną zamieszkała. Nieoficjalnie,  jako przyjaciółka. Zresztą, ona nawet nie chce być ze mną oficjalnie- mruknąłem, a Styles roześmiał się głośno.
-Nie chce być oficjalnie? Błagam! Nie ma teraz dziewczyny w Anglii, co ja gadam, na świecie, która nie chciałaby z tobą być. Blefuje, chce cię naciągnąć.
-Przestań! Nie znasz jej, ona taka nie jest. Nigdy nikogo nie naciągnęła. Gdyby chciała to zrobić, sama powiedziałaby mi o dziecku i to dużo wcześniej.
-W jakim świecie ty żyjesz, Tommo? Teraz jesteś sławny, ona może zrobić szum i zaistnieć. Tylko to się liczy- Harry rzucił się na kanapę z nową puszką piwa.
-Alison nie jest taka- warknąłem niezbyt miło.
-Czemu ty ją tak bronisz? Gdyby to była tylko zwykła przygoda i najnormalniejsza wpadka, nie przeżywałbyś tak.
-Aly była moją dziewczyną przez rok, kochałem ją i nadal kocham i dlatego nie pozwolę ci na obrażanie jej.
-Kochasz? Jakoś nie mówiłeś tak, kiedy zaliczałeś fanki po koncertach- zaśmiał się drwiąco, a ja byłem gotów go uderzyć.
-Wtedy nie wiedziałem, że mam dziecko- syknąłem, a on uśmiechnął się do mnie z politowaniem.
-Jak się kogoś kocha, to się nie przestaje, Lou. Wmawiasz sobie jakieś uczucie, bo okazało się, że jesteś tatusiem. Dobrze wiesz, że nie zmienisz swojego trybu życia, dla jakiejś laski z dzieciakiem. Przestań pieprzyć głupoty i zalicz kogoś naprawdę, bo ci się mózg lasuje.
-Harry, sądzę, że powinieneś iść. Chcę zostać sam, proszę?- dodałem, nie widząc jego reakcji.
-Nie obwiniaj się tylko. Przejdź się do jakiegoś klubu i załatw laskę na noc, odreaguj. Będzie dobrze, Lou. Pomogę ci- powiedział już swoim normalnym tonem i po przyjacielskim uścisku, opuścił moje mieszkanie.
                Naprawdę tylko sobie wmawiam, że ją kocham? W sumie, miało to sens, ale… Przecież nie oszukiwałbym samego siebie.
                Nie myślałeś o niej przez te dwa lata, kogo zwodzisz? Idź w cholerę, pieprzona podświadomość.

niedziela, 6 stycznia 2013

Rozdział 5.

Jakiekolwiek pytania kierujcie tutaj.
Pytania do postaci już są, zapraszam tu. :) 
@maxsdream
***

5 kwietnia 2012 roku.

Kubek z parującą herbatą przyjemnie ogrzewał moje dłonie. Nieobecnym wzrokiem patrzyłem przed siebie, siedząc na tarasie mojego rodzinnego domu. Marzłem, dochodziła dopiero szósta rano, jednak nie potrafiłem zmusić siebie do powrotu do domu. Tu byłem w moim azylu, moja rodzina wiedziała, że gdy siedzę w tym miejscu sam, po prostu muszę pomyśleć. 
Było mi źle, cholernie źle. Byłem wykończony, jednak pomimo tego, że przesiedziałem tu całą noc, nie chciało mi się spać. Bezsilność, która ogarnęła mnie po rozmowie z Nicole połączyła się ze złością, zwykłą złością spowodowaną niewiedzą. Byłem wściekły i zrozpaczony, że przez tak długi czas nie miałem pojęcia o sprawach najważniejszych w moim życiu.  
Te same pytania wciąż odbijały się w moim mózgu jak piłeczka ping-pongowa w posiadaniu mistrzów. Czemu Alison nie powiedziała mi o ciąży? Czemu nie przyznała się, że to ja jestem ojcem Rose? Czemu mnie oszukiwała? Czemu mnie unikała i zbywała półsłówkami?
Odpowiedź była prosta i sama się nasuwała.
Bo ją zostawiłem dla pieprzonej kariery.
W bezsilności ukryłem twarz w dłoniach i cicho załkałem. Wszystko, każdy jeden element ja zniszczyłem. Gdybym tylko ją wysłuchał, gdybym nie był zapatrzony w karierę, kasę i popularność, miałbym kochającą rodzinę i byłbym szczęśliwy. Teraz nie jestem szczęśliwy. Ironia losu? Jestem sławny, bogaty, mam cudownych przyjaciół i miliony fanek, które dałyby się za mnie zabić, a wciąż czuję, że czegoś brakuje w moim życiu.
Brakuje Alison. Alison, która mnie kochała. Alison, która była przy mnie zawsze. Alison, która doradziła mi pójście do X Factora. Alison, która jest matką mojego dziecka.
Alison, którą zostawiłem, wybierając karierę.
Jestem skończonym idiotą.
-Lou? Louis, chodź do domu- usłyszałem ciepły głos matki i powoli przeniosłem na nią wzrok. –Płakałeś? Boo, co się stało?
-Wszystko spieprzyłem mamo- szepnąłem, czując nowy zapas łez.
-Nie mów tak, na pewno nic nie spieprzyłeś. Powiedz mi, co się dzieje- usiadła obok mnie i objęła ramieniem. Wtuliłem się w nią jak kilkuletnie dziecko.
-Jestem zapatrzonym w siebie egoistą. Nic nie wartym, zapatrzonym w siebie egoistą- mruknąłem w szyję swojej mamy.
-O czym ty mówisz?- spytała cicho i spokojnie, gładząc moje plecy.
-To ja jestem ojcem córki Alison.
-Co?- słyszałem zaskoczenie w jej głosie.
-Nicole mi powiedziała. Aly próbowała mi o tym powiedzieć tego dnia, kiedy z nią zerwałem. Mamo, wszystko spieprzyłem.
-Co chcesz teraz zrobić?
-Alison mnie nienawidzi, a przynajmniej nie chce mnie znać. Nie powiedziała mi o tym, pomimo tego, że pytałem-odpowiedziałem jej, odsuwając się z jej bezpiecznych ramion.-Wracam do Londynu.
-Co?!- mama wykrzyknęła cicho. Widziałem, że nie tego się spodziewała.-Nie możesz teraz wyjechać! Uciekniesz po raz drugi?
-Gdyby Aly chciała, żebym był w życiu Rose, to powiedziałaby mi, że to ja jestem ojcem. Wyjeżdżam, bo nie wiem, czy wytrzymam w milczeniu przez ten czas.
-Nadal ją kochasz-pomimo tego, że miało być to pytanie, wyszło zdecydowanie oznajmująco. Prychnąłem cicho i odpowiedziałem:
-Nigdy nie przestałem jej kochać, mamo.
-Więc walcz- chwyciła twarz w swoje dłonie i zmusiła mnie do spojrzenia jej prosto w oczy.- Nie uciekaj, Louis.

***

Delikatnie zapukałem do drzwi mieszkania Alison. Po chwili usłyszałem głośny pisk i kroki, a drzwi się otworzyły.
-Louis? –zdziwienie na twarzy Aly byłoby całkiem zabawne, gdybym sam nie wyglądał jeszcze bardziej idiotycznie.
-Hej. Mówiłaś, że mogę was odwiedzić czasami, więc jestem?- powiedziałem niepewnie, będąc zapatrzonym w dziecko, przytulające się do nogi Alison.
-Ymm, tak… jasne. Wchodź- schyliła się i wzięła  Rose na ręce, wpuszczając mnie do środka.-Przepraszam za bałagan, nie spodziewałam się ciebie tutaj- uśmiechnęła się niepewnie, wskazując na salon.
-Nie ma sprawy, naprawdę. U mnie w mieszkaniu też stale jest bałagan- zaśmiałem się nerwowo.
-Taak… Napijesz się czegoś?- włożyła naszą córkę do kojca i spojrzała na mnie pytająco.
-Nie, nie rób sobie problemu. W zasadzie to chciałem pogadać- mruknąłem, coraz bardziej zdenerwowany.
-Pogadać? O czym?- spytała zdezorientowana Alison.
-O Rose- odezwałem się po dłuższej chwili.
-Oh.
-Taak. Czemu nie chciałaś mi powiedzieć, że Rose jest moją córką?- spytałem, siląc się na opanowanie głosu.
-Rose jest twoją córką tylko z biologicznego punktu widzenia. Nic was nie łączy, ona cię nie zna i gdy twoje wakacje się skończą wyjedziesz, a Rose znowu będzie miała tylko mamę. Chciałam tego uniknąć i dlatego nie powiedziałam ci prawdy- dziewczyna spojrzała na mnie złowrogo.
-Gdybyś powiedziała mi wtedy…
-Kiedy mnie rzuciłeś? Wiesz, to chyba nie był dobry pomysł- syknęła, przerywając mi.
-Zostałbym z wami! Nigdy nie wybrałbym kariery wiedząc, że tu mam dziecko!
-To żałosne Louis. Potem do końca życia wypominałbyś mi, że przez nas nie zrobiłeś swojej wielkiej kariery.
-Nie prawda- zaprzeczyłem.
-Prawda. Zawsze marzyłeś o sławie, pieniądzach i fankach szalejących za tobą. Teraz to masz, więc z łaski swojej nie wtrącaj się w nasze życie. Radzimy sobie bez ciebie- warknęła.
-Chcę uczestniczyć w życiu Rose- powiedziałem spokojnie po dłuższej chwili.
-Nie ma mowy. Moja córka nie będzie miała ojca tylko wtedy, kiedy on wróci z trasy koncertowej. Ile czasu w roku jesteś jej w stanie poświęcić? Dwa tygodnie? Trzy?
-Postaram się…
-Nie Louis, nie postarasz się. Kariera była ważniejsza od nas, więc niech będzie ważniejsza już zawsze. Zapomnij o tym, że masz córkę. Rose nie będzie cię znała jako ojca, jej tata nie żyje.
-Alison nie możesz mi tego zrobić- jęknąłem bezsilnie.
-Mogę i zrobię.
-Wciąż cię kocham i chcę być z tobą i Rosie!
-Skończ. Zerwałeś ze mną, wybrałeś karierę. Nie było cię podczas ciąży, kiedy bałam się, że jej nie donoszę. Nie było cię, kiedy Rose się urodziła, kiedy nie spałam kilka dni pod rząd, bo miała kolki i chorowała. Nie było cię, kiedy gorączkowała, bo wyrastały jej pierwsze ząbki. Nie było cię, kiedy zaczynała mówić pierwsze słowa. Nie było cię, kiedy stawiała pierwsze kroki. Nie było cię, kiedy i Rose i ja potrzebowałyśmy osoby, która by nam pomogła. Nie było cię przez cholerne dwa lata, więc przestań mi mówić, ze chcesz z nami być!- krzyknęła, a reakcja Rose była natychmiastowa. Zaczęła cicho płakać, z każdą chwilą coraz głośniej i dopiero gdy Alison wzięła ją na ręce, powoli się uspokajała.
Czułem się podle, bo wszystko to, co powiedziała Aly, było prawdą. Nie było mnie w najważniejszych chwilach życia mojej córki i nie było mnie, kiedy moja ukochana mnie potrzebowała.
Do mojej głowy przychodziło jedyne prawidłowe rozwiązanie.
-Jeszcze dzisiaj wyjadę do Londynu i więcej nie pojawię się w waszym życiu- powiedziałem cicho, ale pewnie, natychmiastowo zwracając uwagę Alison na siebie.
-Co?
-Faktycznie, zawaliłem w każdej możliwej sytuacji. Alison, zniknę z waszego życia, ale chcę tylko usłyszeć, że mnie nie kochasz i nie potrzebujesz.
-Nigdy nie przestałam cię kochać i zawsze cię będę potrzebować- szepnęła, przytulając do siebie naszą córkę. Serce we mnie rosło, kiedy to usłyszałem. –Ale to nic nie zmienia Louis. Zniszczyłeś wszystko, zraniłeś mnie i nie potrafię ci drugi raz zaufać.
-Daj mi szansę, proszę-podszedłem do niej i chwyciłem jej wolną rękę.-Kocham cię Alison i zrobię wszystko, żebyś znów mi zaufała.
-To nie jest takie proste.
-Dam ci czas. Dam ci tyle czasu ile będziesz chciała. Po prostu, daj mi szansę- widziałem, że dziewczyna była coraz bliżej przełamania się.- Zrób to dla Rose. Dla nas.
-Wyjedź. Zrób to, co obiecałeś i wyjedź- odezwała się po chwili, zabierając swoją dłoń z mojej.
-Oczywiście. Mogę ją potrzymać przez chwilę?- spojrzałem na Rose.
-Jesteś jej ojcem- podała mi moją córkę, uśmiechając się lekko. To uczucie, które mnie ogarnęło w tamtej chwili było niesamowite. Czułem się przegranym, ale też i zwycięzcą. Wiedziałem, że zrobię wszystko, by zdobyć zaufanie Alison. 
Piętnaście minut później, kiedy Aly musiała wychodzić do pracy, a do Rose przychodziła opiekunka, nadszedł czas pożegnania.
-Mogę kartkę i długopis?- spytałem dziewczyny, która ze zdezorientowaniem podała mi te rzeczy. Szybko napisałem na kartce kilka słów i podałem Alison. –To mój adres w Londynie i numer. Dzwoń, pisz, przyjeżdżaj, kiedy tylko będziesz chciała. Mieszkam sam i mam nadzieję, że wkrótce ze mną zamieszkacie.
-Louis…
-Kocham cię Aly- zrobiłem jeden długi krok i pewnie pocałowałem dziewczynę, w której wciąż byłem szaleńczo zakochany. Alison na początku stała jak zamurowana, jednak szybko zaczęła oddawać pocałunek. Nic, co piękne nie trwa wiecznie i gdy tylko przejechałem językiem po jej wargach, odsunęła się ode mnie jak oparzona.
-Idź już- powiedziała cicho, praktycznie wypychając mnie za drzwi.
-Przepraszam!- zawołałem jeszcze, jednak odpowiedział mi tylko trzask zamykanych drzwi.