***
31 maja 2015 roku.
-Louis? Louis chodź tu!- wydarłam
się na całe gardło, próbując zlokalizować miejsce, w którym jest mój
narzeczony. Byłam kłębkiem nerwów, chodząc w tą i z powrotem po naszym domu,
kiedy dookoła kręciło się kilkanaście osób, zadających mi pytania, które
powinny zadać dużo wcześniej, bo, do cholery, pytanie o kwiaty, które mają stać
w kościele zadaje się chyba wcześniej, niż dzień przed ślubem?
To
będzie jedna, wielka porażka. Wszystko pójdzie nie tak.
-Wołałaś mnie?- usłyszałam ciche mruknięcie i poczułam, że
ktoś obejmuje mnie od tyłu i całuje w odkryty fragment szyi.
-Louis, musimy jechać zobaczyć salę- odkręciłam się do
chłopaka, wyglądającego w przeciwieństwie do mnie na całkowicie zrelaksowanego.
-Po co?
-Bo przed chwilą zadano mi pytanie, jakie kwiaty mają być w
kościele! Za dwadzieścia godzin odbędzie się nasz ślub, a oni nie wiedzą takich
rzeczy?!
-Kotku, uspokój się- Louis uspokajająco głaskał mnie po
plecach.- Nawet jeżeli coś się nie uda, to i tak będziemy małżeństwem,
dekoracja się nie liczy.
-Ugh wiem, ale chcę, żeby było perfekcyjnie, okej?
Pojedziesz ze mną?- poprosiłam ponownie, wtulając się w ciało narzeczonego.
-Nie mogę, muszę pojechać po obrączki i garnitur. Mogę cię
podwieźć, jeżeli chcesz- zaproponował z niepewną miną.
-Nie, jedź załatw swoje sprawy, pojadę sama. Jak już
będziesz wolny to przyjedź do sali, na pewno tam będę- odpowiedziałam, czując
lekki zawód.
-Za dwie godzinki będę- przyrzekł i po szybki pocałunku,
wyszedł z domu.
-Nicki?- zwróciłam się do dziewczyny, leżącej na kanapie i
robiącej coś na laptopie. -Mogłabyś jako moja świadkowa odebrać o czternastej
Rose z przedszkola?
-A to należy do zadań świadkowej?- zaśmiała się dziewczyna.
-Jadę zobaczyć salę i raczej się nie wyrobię- wyjaśniłam.
-Przecież żartuję, jasne, że odbiorę szkraba- uśmiechnęła
się uspokajająco, na co odetchnęłam z ulgą.
-Będę jak najszybciej się da, dzięki Ni!- zawołałam, będąc
już przy drzwiach.
Wsiadłam do swojego Porsche
Cayman i z piskiem opon odjechałam spod domu. Uwielbiałam szybką jazdę na
granicy ryzyka, co zawsze irytowało Louisa i było głównym powodem naszych
kłótni. Czepiał się, bo wiedział, że jeżdżę lepiej od niego.
Z
prędkością znacznie przekraczającą dozwoloną w terenie zabudowanym pokonywałam
kolejne ulice Londynu, próbując jak najszybciej dostać się na salę, omijając
jednocześnie jak najbardziej jest to możliwe londyńskie korki. W pewnym
momencie leżący na fotelu pasażera telefon zaczął dzwonić, a widząc, że osobą,
która próbuje się ze mną połączyć jest główna organizatorka naszego wesela, musiałam
odebrać. Jak zawsze, gdy do mnie dzwoniła, tak i tym razem mnie zirytowała.
Prowadzenie samochodu i wykłócanie się z niekompetentną osobą przez telefon nie
jest łatwe do połączenia, jednak dawałam radę. Na szczęście zatrzymało mnie
czerwone światło, dzięki czemu mogłam zakończyć rozmowę z nią.
Gdy
światło zmieniło się na zielone, nie czekając ani chwili dłużej wjechałam na
skrzyżowanie. Słysząc przeciągły pisk opon odwróciłam głowę w jego stronę i
ostatnim co zobaczyłam, była uderzająca w bok mojego samochodu ciężarówka.
Potem był już tylko huk zderzających się samochodów, mój krzyk i ogromny ból.
***
10 lat później- 31
maja 2025 roku.
-Wiesz? Dziesięć lat temu nie pomyślałbym, że dzisiaj będę w
tym miejscu. Byłem tak cholernie szczęśliwy, po prostu cieszyłem się życiem z
tobą i Rose. Ty też taka byłaś. A teraz? Teraz ciebie nie ma, Rose ma już czternaście lat, jest tak bardzo
podobna do ciebie, nie tylko wyglądem, ale też charakterem, naprawdę. Czasami
gdy z nią rozmawiam wydaje mi się, jakbyś to ty mówiła za nią, jakbym to ciebie
słyszał i z tobą rozmawiał. Szczerze mówiąc, to nic się nie zmieniło, oprócz
tego, że ciebie nie ma. Wciąż wydaje mi się, że za chwilę wejdziesz przez drzwi
z uśmiechem na twarzy i powiesz jak bardzo wkurza cię twój szef. Ale potem
uświadamiam sobie, że odeszłaś i nigdy nie wrócisz. I to jest nie fair, bo
gdyby wtedy pojechał z tobą, może by nie doszło do tego wypadku, może bylibyśmy
teraz szczęśliwym małżeństwem, może nawet Rose miałaby rodzeństwo? Wiesz jak
często boję się, że źle ją wychowałem? Że nie zastąpiłem jej matki, że nie
podołałem? Wszyscy dookoła mówią, że powinienem kogoś znaleźć, ułożyć sobie
życie na nowo. Ale ja nie potrafię, Aly. Ja wciąż czekam i wciąż łudzę się, że
zaraz wrócisz. Dlaczego od nas odeszłaś? Dlaczego zostawiłaś nas samych? Nie ma
ciebie już dziesięć lat, tęsknię Aly, wróć, proszę.
Stojący
nad ciemnym, marmurowym grobem Louis Tomlinson wierzchem dłoni otarł spływające
po twarzy łzy. Nie próbował ich ukrywać, nie wstydził się tego, że płacze.
Stracił najważniejszą osobę w swoim życiu, został postawiony przed ogromnym
wyzwaniem. Rezygnując ze swojej kariery wychował córkę na wartościową
nastolatkę, nie dając odczuć jej, że jest w czymkolwiek gorsza od innych osób,
posiadających pełne rodziny. A Rose Walker, która straciła matkę będąc jeszcze
dzieckiem wiedziała, że mama wciąż ją chroni i nigdy nie opuści jej duchowo.
-Pamiętasz, co powiedziałem ci, kiedy się oświadczałem?
Obiecałem, że nigdy nie przestanę cię kochać. Dotrzymałem słowa, Alison. Nawet
śmierć nie zabrała mojej miłości do ciebie. Kocham cię, wciąż tak bardzo cię
kocham.
Brunet z cichym szelestem położył
bukiet czerwonych róż na nagrobku i delikatnie przesuwając dłonią po jego
nawierzchni, pożegnał się i powoli opuścił cmentarz.
***
Wciąż nie mogę uwierzyć, że udało mi się zakończyć tą historię, bo ilość momentów, kiedy chciałam rzucić to w cholerę, schować się w schronie i nigdy więcej nie pokazywać się ludziom na oczy, była niezliczona. Wiem, że bez Waszej pomocy i Waszego wsparcia, nie napisałabym ani jednego rozdziału. Dziękuję Wam z całego serca, bo nawet nie zdajecie sobie sprawy jak dużo możecie.
Jeżeli mogę po raz ostatni Was o coś prosić, to jest to zostawienie
komentarza pod tym rozdziałem. Chciałabym móc za jakiś czas wrócić tu i
przypomnieć sobie, co myśleliście o tej historii. Więc jeżeli to nie problem,
to proszę, ZOSTAW KOMENTARZ. :)
KOCHAM WAS I BARDZO, BARDZO, BARDZO ZA WSZYSTKO WAM
DZIĘKUJĘ.